Harry Potter obudził się
zdecydowanie za wcześnie. Ziewnął przeciągle i wyciągnął rękę, żeby wziąć budzik
i sprawdzić, która godzina. Jego ręka na nic nie natrafiła, żaden budzik nie
stał na szafce.
„Ciotka Petunia znowu ukradła mi
mój zegarek... Testuje nowy spawacz do metali?” – pomyślał, jeszcze nie do
końca rozbudzony.
W końcu otworzył oczy i zamiast
spodziewanego spodu schodów, widocznych na sufice komórki, zobaczył czerworną
zasłonę z wyhaftowanym lwie. No tak, nie mieszkał już u Dursley’ów, był w
Hogwarcie, ciągle o tym zapominał.
Ale skoro nie ciotka ukradła jego
zegarek, gdzie on się podział?
Harry zerwał się i rozejrzał po
sypialni Gryfonów. Wszyscy byli jeszcze głęboko pogrążeni we śnie, Ronald Weasley
chrapał głośno, mamrocząc coś o skarpetach Hagrida. Po oświetleniu można było
stwierdzić, że jest najpóźniej piąta.
Chłopiec położył się i przymknął
oczy, ale wiedział, że już nie zaśnie. Problem budzika bardzo go nurtował. Kto
w szkole czarodziejów mógłby zabrać mu zwykły, mugolski zegarek?
„Malfoy!” – pomyślał. Tak, to
było zdecydowanie w stylu Ślizgona, zwłaszcza takiego małego zdechłego gluta
jak Draco.
Harry chwycił różdżkę i pelerynę
niewidkę. Czas było kumuś porachować kości.
W połowie drogi zaczęło do niego
docierać, że chyba Draco nie mógł mu ukraść budzika. Niby jak? Ślizgoni nie
wiedzieli, gdzie jest pokój Gryfonów, ani jakie jest hasło. Jeszcze
poprzedniego wieczoru zegarek był na miejscu, Harry pamiętał, jak go nastawiał
na wczesną godzinę, żeby zdążyć na trening Quidditcha. Zatrzymał się, nie
bardzo wiedząc, gdzie teraz przekierować śledztwo. Kto mógł czuć do niego taką
nienawiść, żeby chcieć jego spóźnienia? Snape, a kto inny!
Potter zmienił kierunek i poszedł
do gabinetu nauczyciela eliksirów. Teoretycznie, uczeń nie powinien móc się tam
dostać, ale skoro logika Rowling pozwala trzem jedenastolatkom pokonać
zabezpieczenia założone dla Voldemorta... to czemu nie? Harry bez najmniejszych
problemów dostał się do zaplecza, gdzie stały różne niebezpieczne, magiczne
substancje, takie jak sproszkowany pająk... sproszkowałam raz pająka, jakoś nie
miał specjalnych właściwości... róg jednorożna, który, jak się nad tym pomyśli,
nie mógłby mieć żadnych zastosowań w alchemii... smocza wątroba, co powinna być
diabelnie droga, ale z jakiegoś powodu na Ulicy Pokątej kosztowała tylko
galeona... jad skorpiona, który przy temperaturze powyżej piećdziesięciu stopni
powinien stracić wszystkie swoje... co do cholery?! Wracamy do opowieści.
Chłopiec, Który Przeżył, bo Miał
Wiecznego Farta i Wszyscy Się Dla Niego Poświęcali, wślizgnął się do gabinetu i
zapukał do sypialni Snape’a.
- Co...?! Już idę, cicho tam... –
zza drzwi dobiegł zmęczony głos profesora. Po chwili ukazał się Mistrz
Eliksirów we własnej osobie, w czarnej piżamie sięgającej do kolan i w
szlafroku z napisem „I am single, baby!”. Jego włosy były przykładnie tłuste i
obrzydliwe. Harry nie był pewny, czy chce zwymiotować z obrzydzenia, czy umrzeć
ze śmiechu.
Snape wytrzeszczył oczy na
chłopca i wrzasnął:
- Co ty tutaj robisz, Potter?!
Harry wyciągnął przed siebie
różdżkę defensywnie i zapytał z całą pewnością, na jaką było go stać:
- Czy to ty zabrałeś mi mój
budzik? ...Profesorze?
- O czym do Lily Przenajświętszej
gadasz?! Jak śmiesz do mnie przychodzić o tej porze!
- Pytam się, czy zabrałeś mi
budzik, proszę pana. Ktoś mi zabrał zegarek z mojego dormitorium.
- Od kiedy ja się interesuję twoimi
rzeczami? Szlaban, Potter!
Chłopiec zaglądnął pod ramię
Snape’a. W gabinecie znajdował się Nimbus Dwa Tysiące, klatka Hedwigi,
pięćdziesięciocentówka, którą Harry dostał od Dursley’ów na święta, kociołek cynowy, walizka, wykrywacz oszustw,
musztardowe skarpety Wuja Vernona, album ze zdjęciami jego rodziców, opakowanie
niejadalnych herbatników roboty Hagrida i kolekcja kart z czekoladowych żab.
Był również budzik, ale nie Harry’ego. Budzik profesora był czarny, z napisem: „Sexy
and I know it!”.
- Nie może dać mi pan szlabanu –
powiedział z namysłem Harry. – Mam już szlaban w każą możliwą godzinę do końca
roku szkolnego. Zapomniał pan?
- Rzeczywiście... – przypomniał sobie
Snape. – W takim razie, sto punktów od Gryfindoru!
- Jesteśmy już na ujemnym
poziomie, chociaż regulamin mówi, że to niemożliwe.
- No to... – profesor przez
chwilę nie wiedział co zrobić. – W takim razie... masz szlaban na przyszły rok!
- Ten też już mam zajęty.
- No to na wakacje!
- Chciałbym, ale tego też
regulamin zabrania.
- Więc... więc...
- Może profesor mi skonfiskować
budzik, jak już go znajdę.
- Świetny pomysł. Dziękuję,
Potter.
- Nie ma za co, profesorze.
Dobranoc.
- Chwila, Potter! – zatrzymał go
Snape. – Sekundka. Co chciałeś osiągnać, celując we mnie różdżką?
- No, chciałem pana walnąć
Expeliarmusem. To standard.
- Expeliarmus wyrywa tylko
różdżkę, Potter. Poza tym, każdy nauczyciel, może oprócz durnia Lockhearta,
jest w stanie się obronić przed tym pierwszorocznym zaklęciem.
- Jestem pewien, że odrzuciłoby
pana.
- Nie ma szans! Mam kwalifikacje
nauczyciela obrony przed czarną magią, więc nie wykłócaj się ze mną.
- Nawet jeśli użyłyby go trzy
osoby na raz?
- Czy jeżeli weźmiesz trzy razy
wodę, to wyjdzie ci olej? Oczywiście, że to by nie zadziałało.
- Za rok spróbuję to z moimi
przyjaciółmi we wrzeszczącej chacie, zobaczy pan, że zadziała.
- Już to widzę.
- To zaklęcie potrafi wszystko,
panie profesorze! Wyrywać z rąk pająków, odrzucać, odbijać Avadę Kedarvę
Voldemorta...
- Nie wymawiaj imienia Czarnego
Pana, Potter! I przestań wytykiwać każdy błąd fabularny, bo będziemy tu
sterczeć całą noc. Wynoś się stąd wreszcie!
- Już idę, już idę...
Harry ruszył dalej, poszukując
zgubionego budzika. Napotkał po drodze Irytka, malującego farbą po ścianach.
- Ha ha! Ha ha! Horry Portier
idzie! Co tu robisz, pomazańcu? Ha ha!
- Idź sobie, Irytku – mruknął znudzony
Harry. – Ciebie nawet w filmach nie będzie.
Poltergeist wystawił język i
odleciał, wciąż głośno chichocząc.
Nagle chłopca olśnił pomysł! No
tak, już wie, kto jest winny zniknięciu budzika!
Ruszył szybko do tajnego
przejścia, ukrytego za obrazem z owocami (najbardziej oczywiste miejsce na
świecie, żeby ukryć kuchnię) i wkroczył do ciepłego pomieszczenia, gdzie płonął
kominek i krzątały się skrzaty domowe.
- Nie widzieliście może Zgredka? –
zapytał.
- Jest tam – kiwnął jeden w
stronę drzwi. – Poszedł do pralni.
- Po co? Wyprać tą swoją
poszewkę?
- Ach, nie! On pożycza żelazko.
Używa go bardzo często, nawet pięć razy na dobę. Przysmaża sobie dłonie.
- Po co?
- Żeby się ukarać. Ciekawe, że
magiczne stworzenie jak Skrzat Domowy, wie, do czego służy mugolskie żelasko, co
nie? I zastanawiam się, po co Malfoyowie każą mu używać do karania się właśnie
mugolskich narzędzi, skoro są taką dumną rodziną czystej krwi...
- Wystarczy, dotarło! – machnął ręką
Harry. – Większe pytanie brzmi, dlaczego skrzaty domowe nie podbiły jeszcze
świata, skoro potrafią lepiej czarować od czarodziejów, ale teraz mam to
gdzieś. Szukam budzika.
- Podbić świat...? – skrzat chwycił
się za brodę. – Co za inspirujący pomysł! O ile nie powstrzymają nas wampiry ze
Zmierzchu.
W kuchni zrobiło cicho. Wszystkie
skrzaty popatrzyły na niego jak na mordercę.
- On właśnie porównał książki Rowling
do Stephanie Meyer! – ryknął jakiś. – Brać go!
Wszystkie rzuciły się, żeby
rozszarpać go na strzępy. Harry przeszedł obok, obojętnie. Ruszył do pralni.
- Zgredku? – zapytał.
Wewnątrz siedział samotny skrzat.
Właśnie prasował sobie dłonie żelazkiem.
- Harry Potter, sir! – pisnął. – Co za honor!
- Odłóż to, co? To musi strasznie
boleć.
- Oczywiście, sir! Dlatego
właśnie to robię!
- Nie wiedziałem, że jesteś
masochistą.
- Oczywiście, że jestem
masochistą! – obraził się Zgredek. – Jak szanowny pan mógł myśleć inaczej?
Każdy porządny skrzat domowy jest masochistą. To nasze motto: „Niech nas boli
do woli!”
- Ok, nie było pytania...
Zgredku, szukam mojego budzika. Widziałeś go może?
- Ależ naturalnie, sir! To ja go
zabrałem!
- Co...?! Zgredku, dlaczego?
- Żeby Harry Potter wrócił do
domu! Tutaj grozi wielkie niebezpieczeństwo. Wielki, dobry pan Harry Potter
musi odejść z Hogwartu.
Skóra na dłoniach skrzata
zasyczała złowrogo pod żelazkiem. Chłopiec zmarszczył brwi.
- A jakie to niebezpieczeństwo?
- Ach, nie mogę powiedzieć, sir!
To ma być wielka tajemnica do dwusetnej strony! Gdybym teraz wszystko wyjaśnił,
czytelnicy by się nudzili.
- Co z tego, i tak domyślam się,
że chodzi o Voldemorta.
- Nie, to nie ten, KTÓREGO
IMIENIA NIE WOLNO WYMAWIAĆ...
- To nie ma sensu, Zgredku. Jestem
tylko dwunastoletnim dzieciakiem, nie zgadnę, o co ci chodzi, jeśli będziesz
stawiał duże litery. Oddaj mi już mój budzik, chcę wiedzieć, która godzina.
- Czwarta dziesięć.
- No świetnie!
Harry wygrzebał z dna sterty brudnej
bielizny budzik.
- Co właściwie chciałeś osiągnąć?
– zapytał, marszcząc brwi. – Dlaczego miałbym odejść z Hogwartu bez budzika?
- Bo to ostatnia rzecz, którą pan
Potter posiada! Wszystkie inne zabrał panu profesor Snape.
- Nie, Snape jeszcze nie zabrał
mi różdżki i peleryny.
- Zabierze je w przyszłym
tygodniu.
- Co z tego. Wezmę trochę forsy
od Rona, kupię sobie nowe.
Harry wyszedł z pralni, ignorując
bijatykę wziął ciastko i wydostał się na korytarz.
- Błyszczące wampiry są
idiotyczne! – rozległy się za nim wrzaski.
- Ale przynajmniej Meyer
skończyła na czterech książkach, nie przedłużała bezsensownie do siedmiu!
Harry
wzruszył ramionami i z budzikiem pod pachą, poszedł z powrotem do dormitorium,
zajadając ciastko z kremem.
A tak naprawdę nic z tego się nie
wydarzyło. To były halucynacje w komórce pod schodami, spowodowane
niedożywieniem.
The End J