Witajcie!

Tak, to jest po części parodia HP
Więc tak:
1. Nie komentuj, jeśli uważasz, że to bezczeszczenie Rowling, wystarczy, że swoją opinię zaznaczysz w ankiecie i grzecznie wyłączysz kartę
2. Nie komentuj, jeśli uważasz, że fanfiki są bez sensu
3. Zasady współpracy są na zakładce "współpraca"
4. Jeśli masz jakiś pomysł, napisz komentarz w zakładce "Plany na przyszłość", a jeśli to Ty chcesz go zrealizować to - karta "Współpraca" :)
5. Pytajcie o wszystko, co chcecie wiedzieć w zakładce "Kontakt", byle bez hejtów, bo ich nie lubię :P
6. Błędy ortograficzne się każdemu zdarzają, więc nie śmiej się ze mnie, tylko mi powiedz :P
7. Tak, na razie jest nas 15 xdddd, ale jak chcesz dołączyć => "Współpraca"
8. Zresztą, zanim skomentujesz, lepiej wszystko przeczytaj ^^
9. Jeśli chodzi o tamtą ankietę, to jeśli zaznaczysz "inna odpowiedź" to napisz komentarz w "planach na przyszłość" ^^

wtorek, 2 lipca 2013

Harry Potter i Poszukiwania Zaginionego Budzika

Harry Potter obudził się zdecydowanie za wcześnie. Ziewnął przeciągle i wyciągnął rękę, żeby wziąć budzik i sprawdzić, która godzina. Jego ręka na nic nie natrafiła, żaden budzik nie stał na szafce.
„Ciotka Petunia znowu ukradła mi mój zegarek... Testuje nowy spawacz do metali?” – pomyślał, jeszcze nie do końca rozbudzony.
W końcu otworzył oczy i zamiast spodziewanego spodu schodów, widocznych na sufice komórki, zobaczył czerworną zasłonę z wyhaftowanym lwie. No tak, nie mieszkał już u Dursley’ów, był w Hogwarcie, ciągle o tym zapominał.
Ale skoro nie ciotka ukradła jego zegarek, gdzie on się podział?
Harry zerwał się i rozejrzał po sypialni Gryfonów. Wszyscy byli jeszcze głęboko pogrążeni we śnie, Ronald Weasley chrapał głośno, mamrocząc coś o skarpetach Hagrida. Po oświetleniu można było stwierdzić, że jest najpóźniej piąta.
Chłopiec położył się i przymknął oczy, ale wiedział, że już nie zaśnie. Problem budzika bardzo go nurtował. Kto w szkole czarodziejów mógłby zabrać mu zwykły, mugolski zegarek?
„Malfoy!” – pomyślał. Tak, to było zdecydowanie w stylu Ślizgona, zwłaszcza takiego małego zdechłego gluta jak Draco.
Harry chwycił różdżkę i pelerynę niewidkę. Czas było kumuś porachować kości.
W połowie drogi zaczęło do niego docierać, że chyba Draco nie mógł mu ukraść budzika. Niby jak? Ślizgoni nie wiedzieli, gdzie jest pokój Gryfonów, ani jakie jest hasło. Jeszcze poprzedniego wieczoru zegarek był na miejscu, Harry pamiętał, jak go nastawiał na wczesną godzinę, żeby zdążyć na trening Quidditcha. Zatrzymał się, nie bardzo wiedząc, gdzie teraz przekierować śledztwo. Kto mógł czuć do niego taką nienawiść, żeby chcieć jego spóźnienia? Snape, a kto inny!
Potter zmienił kierunek i poszedł do gabinetu nauczyciela eliksirów. Teoretycznie, uczeń nie powinien móc się tam dostać, ale skoro logika Rowling pozwala trzem jedenastolatkom pokonać zabezpieczenia założone dla Voldemorta... to czemu nie? Harry bez najmniejszych problemów dostał się do zaplecza, gdzie stały różne niebezpieczne, magiczne substancje, takie jak sproszkowany pająk... sproszkowałam raz pająka, jakoś nie miał specjalnych właściwości... róg jednorożna, który, jak się nad tym pomyśli, nie mógłby mieć żadnych zastosowań w alchemii... smocza wątroba, co powinna być diabelnie droga, ale z jakiegoś powodu na Ulicy Pokątej kosztowała tylko galeona... jad skorpiona, który przy temperaturze powyżej piećdziesięciu stopni powinien stracić wszystkie swoje... co do cholery?! Wracamy do opowieści.
Chłopiec, Który Przeżył, bo Miał Wiecznego Farta i Wszyscy Się Dla Niego Poświęcali, wślizgnął się do gabinetu i zapukał do sypialni Snape’a.
- Co...?! Już idę, cicho tam... – zza drzwi dobiegł zmęczony głos profesora. Po chwili ukazał się Mistrz Eliksirów we własnej osobie, w czarnej piżamie sięgającej do kolan i w szlafroku z napisem „I am single, baby!”. Jego włosy były przykładnie tłuste i obrzydliwe. Harry nie był pewny, czy chce zwymiotować z obrzydzenia, czy umrzeć ze śmiechu.
Snape wytrzeszczył oczy na chłopca i wrzasnął:
- Co ty tutaj robisz, Potter?!
Harry wyciągnął przed siebie różdżkę defensywnie i zapytał z całą pewnością, na jaką było go stać:
- Czy to ty zabrałeś mi mój budzik? ...Profesorze?
- O czym do Lily Przenajświętszej gadasz?! Jak śmiesz do mnie przychodzić o tej porze!
- Pytam się, czy zabrałeś mi budzik, proszę pana. Ktoś mi zabrał zegarek z mojego dormitorium.
- Od kiedy ja się interesuję twoimi rzeczami? Szlaban, Potter!
Chłopiec zaglądnął pod ramię Snape’a. W gabinecie znajdował się Nimbus Dwa Tysiące, klatka Hedwigi, pięćdziesięciocentówka, którą Harry dostał od Dursley’ów na święta,  kociołek cynowy, walizka, wykrywacz oszustw, musztardowe skarpety Wuja Vernona, album ze zdjęciami jego rodziców, opakowanie niejadalnych herbatników roboty Hagrida i kolekcja kart z czekoladowych żab. Był również budzik, ale nie Harry’ego. Budzik profesora był czarny, z napisem: „Sexy and I know it!”.
- Nie może dać mi pan szlabanu – powiedział z namysłem Harry. – Mam już szlaban w każą możliwą godzinę do końca roku szkolnego. Zapomniał pan?
- Rzeczywiście... – przypomniał sobie Snape. – W takim razie, sto punktów od Gryfindoru!
- Jesteśmy już na ujemnym poziomie, chociaż regulamin mówi, że to niemożliwe.
- No to... – profesor przez chwilę nie wiedział co zrobić. – W takim razie... masz szlaban na przyszły rok!
- Ten też już mam zajęty.
- No to na wakacje!
- Chciałbym, ale tego też regulamin zabrania.
- Więc... więc...
- Może profesor mi skonfiskować budzik, jak już go znajdę.
- Świetny pomysł. Dziękuję, Potter.
- Nie ma za co, profesorze. Dobranoc.
- Chwila, Potter! – zatrzymał go Snape. – Sekundka. Co chciałeś osiągnać, celując we mnie różdżką?
- No, chciałem pana walnąć Expeliarmusem. To standard.
- Expeliarmus wyrywa tylko różdżkę, Potter. Poza tym, każdy nauczyciel, może oprócz durnia Lockhearta, jest w stanie się obronić przed tym pierwszorocznym zaklęciem.
- Jestem pewien, że odrzuciłoby pana.
- Nie ma szans! Mam kwalifikacje nauczyciela obrony przed czarną magią, więc nie wykłócaj się ze mną.
- Nawet jeśli użyłyby go trzy osoby na raz?
- Czy jeżeli weźmiesz trzy razy wodę, to wyjdzie ci olej? Oczywiście, że to by nie zadziałało.
- Za rok spróbuję to z moimi przyjaciółmi we wrzeszczącej chacie, zobaczy pan, że zadziała.
- Już to widzę.
- To zaklęcie potrafi wszystko, panie profesorze! Wyrywać z rąk pająków, odrzucać, odbijać Avadę Kedarvę Voldemorta...
- Nie wymawiaj imienia Czarnego Pana, Potter! I przestań wytykiwać każdy błąd fabularny, bo będziemy tu sterczeć całą noc. Wynoś się stąd wreszcie!
- Już idę, już idę...
Harry ruszył dalej, poszukując zgubionego budzika. Napotkał po drodze Irytka, malującego farbą po ścianach.
- Ha ha! Ha ha! Horry Portier idzie! Co tu robisz, pomazańcu? Ha ha!
- Idź sobie, Irytku – mruknął znudzony Harry. – Ciebie nawet w filmach nie będzie.
Poltergeist wystawił język i odleciał, wciąż głośno chichocząc.
Nagle chłopca olśnił pomysł! No tak, już wie, kto jest winny zniknięciu budzika!
Ruszył szybko do tajnego przejścia, ukrytego za obrazem z owocami (najbardziej oczywiste miejsce na świecie, żeby ukryć kuchnię) i wkroczył do ciepłego pomieszczenia, gdzie płonął kominek i krzątały się skrzaty domowe.
- Nie widzieliście może Zgredka? – zapytał.
- Jest tam – kiwnął jeden w stronę drzwi. – Poszedł do pralni.
- Po co? Wyprać tą swoją poszewkę?
- Ach, nie! On pożycza żelazko. Używa go bardzo często, nawet pięć razy na dobę. Przysmaża sobie dłonie.
- Po co?
- Żeby się ukarać. Ciekawe, że magiczne stworzenie jak Skrzat Domowy, wie, do czego służy mugolskie żelasko, co nie? I zastanawiam się, po co Malfoyowie każą mu używać do karania się właśnie mugolskich narzędzi, skoro są taką dumną rodziną czystej krwi...
- Wystarczy, dotarło! – machnął ręką Harry. – Większe pytanie brzmi, dlaczego skrzaty domowe nie podbiły jeszcze świata, skoro potrafią lepiej czarować od czarodziejów, ale teraz mam to gdzieś. Szukam budzika.
- Podbić świat...? – skrzat chwycił się za brodę. – Co za inspirujący pomysł! O ile nie powstrzymają nas wampiry ze Zmierzchu.
W kuchni zrobiło cicho. Wszystkie skrzaty popatrzyły na niego jak na mordercę.
- On właśnie porównał książki Rowling do Stephanie Meyer! – ryknął jakiś. – Brać go!
Wszystkie rzuciły się, żeby rozszarpać go na strzępy. Harry przeszedł obok, obojętnie. Ruszył do pralni.
- Zgredku? – zapytał.
Wewnątrz siedział samotny skrzat. Właśnie prasował sobie dłonie żelazkiem.
- Harry Potter, sir! – pisnął. – Co za honor!
- Odłóż to, co? To musi strasznie boleć.
- Oczywiście, sir! Dlatego właśnie to robię!
- Nie wiedziałem, że jesteś masochistą.
- Oczywiście, że jestem masochistą! – obraził się Zgredek. – Jak szanowny pan mógł myśleć inaczej? Każdy porządny skrzat domowy jest masochistą. To nasze motto: „Niech nas boli do woli!”
- Ok, nie było pytania... Zgredku, szukam mojego budzika. Widziałeś go może?
- Ależ naturalnie, sir! To ja go zabrałem!
- Co...?! Zgredku, dlaczego?
- Żeby Harry Potter wrócił do domu! Tutaj grozi wielkie niebezpieczeństwo. Wielki, dobry pan Harry Potter musi odejść z Hogwartu.
Skóra na dłoniach skrzata zasyczała złowrogo pod żelazkiem. Chłopiec zmarszczył brwi.
- A jakie to niebezpieczeństwo?
- Ach, nie mogę powiedzieć, sir! To ma być wielka tajemnica do dwusetnej strony! Gdybym teraz wszystko wyjaśnił, czytelnicy by się nudzili.
- Co z tego, i tak domyślam się, że chodzi o Voldemorta.
- Nie, to nie ten, KTÓREGO IMIENIA NIE WOLNO WYMAWIAĆ...
- To nie ma sensu, Zgredku. Jestem tylko dwunastoletnim dzieciakiem, nie zgadnę, o co ci chodzi, jeśli będziesz stawiał duże litery. Oddaj mi już mój budzik, chcę wiedzieć, która godzina.
- Czwarta dziesięć.
- No świetnie!
Harry wygrzebał z dna sterty brudnej bielizny budzik.
- Co właściwie chciałeś osiągnąć? – zapytał, marszcząc brwi. – Dlaczego miałbym odejść z Hogwartu bez budzika?
- Bo to ostatnia rzecz, którą pan Potter posiada! Wszystkie inne zabrał panu profesor Snape.
- Nie, Snape jeszcze nie zabrał mi różdżki i peleryny.
- Zabierze je w przyszłym tygodniu.
- Co z tego. Wezmę trochę forsy od Rona, kupię sobie nowe.
Harry wyszedł z pralni, ignorując bijatykę wziął ciastko i wydostał się na korytarz.
- Błyszczące wampiry są idiotyczne! – rozległy się za nim wrzaski.
- Ale przynajmniej Meyer skończyła na czterech książkach, nie przedłużała bezsensownie do siedmiu!
Harry wzruszył ramionami i z budzikiem pod pachą, poszedł z powrotem do dormitorium, zajadając ciastko z kremem.


A tak naprawdę nic z tego się nie wydarzyło. To były halucynacje w komórce pod schodami, spowodowane niedożywieniem.


The End J

6 komentarzy:

  1. Bardzo mi się spodobało , ale byłam trochę rozczarowana że to jednak nie wydarzyło się naprawdę.
    Ciekawy pomysł by porównać książki Rowling do zmierzchu.Wyszło fajnie :)
    - Podbić świat...? – skrzat chwycił się za brodę. – Co za inspirujący pomysł! O ile nie powstrzymają nas wampiry ze Zmierzchu.
    Ja osobiście oglądałam tylko pierwszą część zmierzchu i uważam to za zmarnowany czas, a z Harrego Pottera przeczytałam tylko księcia pół krwi był nawet spoko , ale jakoś nie zachęcił mnie nie wiadomo jak.Twoje opowiadanie bardzo przypadło mi do gustu i , chętnie poczekam na kontynuację lub coś bardzo podobnego , pozdrawiam :) i zapraszam do mnie http://love-my-world.flog.pl/
    Jak ja się rozpisałam xD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moim głównym celem tego opowiadania było zwrócić w humorystyczny sposób uwagę na błędy fabularne :). Nie mówię, że książki są fatalne, pod pewnymi względami są nawet świetne. Tylko... bądźmy szczerzy, jest tam zbyt wiele rzeczy, które nie trzymają się kupy. Jak moje główne pytanie: czy magia w świecie Harry'ego Pottera jest inteligentna czy nie? Czy magia WIE, czym jest dla człowieka szczęście (w sensie los), skoro istnieje eliksir szczęścia? ...po prostu warto o tym pomyśleć. Porównałam do Harry'ego do Zmierzchu tylko po to, by zaznaczyć, że oba dzieła mają dziury (Zmierzch więcej ;) i dla śmiechu.
      BTW, dziękuję bardzo za miły komentarz :). Planuję napisać jeszcze jedno opowiadanko w tym stylu.

      Usuń
  2. ale za to oglądałam wszystkie filmy oprócz insygni śmierci 1 :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Odnosząc się do całego bloga:
    Najpierw napiszcie coś lepszego od Rowling, w tym przypadku też Meyer, a dopiero potem bierzcie się za bajeczki takiego pokroju.
    Uważam, że należy się troszkę szacunku obydwóm autorkom, bo napisanie nawet jednej książki nie jest proste, a co dopiero siedmiu, w przypadku Stephanie czterech.
    Pozdrawiam,
    Cross.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jasne, że nie kwestionuję ich talentów... Żarty żartami, a mówiąc serio, każde dzieło ma swoje wady, nawet najlepszych autorów :) . Wiem, jak to jest pisać książkę, naprawdę. Jest to ciężka praca i nigdy nie zaimponujesz wszystkim. A opowiadanko jest tylko dla śmiechu, jak nie lubisz tego humoru... to przykro mi.
      Wzajamnie pozdrawiam!
      PS: Nie reprezentuję wszystkich na blogu, mówię za siebię.

      Usuń
    2. A ja się pod tym podpisuję :D

      Usuń