Severus Snape szedł korytarzem. Był zły, że znowu odbiągają go od jego pracy. Może nie zajmował się czymś szczególnie ciekawym lub pożytecznym, ale zawsze lubił skończyć to, co zaczął. Zawsze. Miał tak od dzieciństwa.
Potrąciła go biegnąc jakaś dziewczynka. Odwrócił się, chcąc wiedzieć, kto to. Jakaś ruda jedenastolatka… rude włosy. Westchnął, przyciągając zdziwione spojrzenia uczniów wokół, więc szybko zebrał się w sobie i poszedł dalej. Kiedy wreszcie doszedł do gabinetu dyrektora, stanął niezdecydowany przed gargulcem i powiedział:
- Eeee… czekoladowe żujki? – gargulec odskoczył, a Snape odetchnął z ulgą. Nie uśmiechało mu się spędzenie kolejnych kilku minut na zastanawianie się nad hasłem. Szybko wszedł po klaustrofobicznie kręconych schodach i wszedł do gabinetu.
- Dzień dobry, panie profesorze. – powiedział, patrząc się mu przenikliwie w oczy. Starzec uśmiechnął się dobrotliwie. Gestem wskazał mu fotel.
- Usiądź, Severusie… - kiedy czarodziej usiadł, Dumbledore powiedział: - Nie wydaje mi się, abyś cieszył się, że Lord Voldemort znów przegrał, mimo tego, iż Harry był tylko niedoświadczonym jedenastolatkiem? – Snape wzdrygnął się, kiedy starzec wspomniał nazwisko Czarnego Pana, ale już nic nie powiedział. Nie chciał kolejny raz usłyszeć, że „strach przed imieniem oznacza strach przed osobą”.
- Albusie… - wychrypiał. – Jaka dziewczyna z pierwszej klasy ma rude włosy? – starzec zatrzymał się i spojrzał na niego uważnie.
- Przecież to nie jest Lily…
- Potrąciła mnie. – Dumbledore uniósł brew.
- Ginny Weasley, jak mi się zdaje.
***
- Ktoś wie, skąd uzyskuje się beozoar? – ta ruda podniosła rękę.
- Tak?
- Beozoar rośnie w żołądku kozy i jest używany do leczenia wszelkiej maści zatruć.
- Bardzo dobrze. To właściwa odpowiedź panno…
- Weasley. – jej brązowe oczy przypominały kształtem oczy Lily, kiedy była mała…
- Weasley. 20 punktów dla Griffindoru! – przez klasę przeszedł zdumiony szmer. Dziewczyna również wyglądała na zaskoczoną.
Snape jakby nigdy nic prowadził lekcję, zerkając co jakiś czas na Ginny. Była naprawdę piękna… jako dziecko, oczywiście. Severus opamiętał się i skupił na wykładanym materiale. Nie miał czasu na takie głupoty. Musiał być dobrym nauczycielem, żeby Albus wreszcie dał mu posadę nauczyciela Obrony przed Czarną Magią.
***
- Panie profesorze? – minęło od tego czasu już pięć dni. Nie miał ochoty wychodzić z cienia, w którym siedział,ale musiał. Przerwa świąteczna już się skończyła. Jutro ma z nimi lekcje. Nie może.
- Panie profesorze?
- Ginny? – czyżby to mogła być ona? Jakim sposobem? Przecież go odrzuciła! Nie chciała go! Więc dlaczego tu przyszła? Naigrywać się z jego smutku?!
- Panie profesorze, proszę wyjść! – jej jasny głos był jak promień słońca pośród burzy. Wyszedł. Nie mógł się oprzeć. Kierowała nim wola silniejsza od niego. Wstał. Wysoki. Czarnowłosy. Straszny.
Stali obok siebie. Była tak blisko. Za jej plecami widział Błonia. Jej rude włosy powiewały na wietrze, sprawiając, że twarz wyglądała to dojrzale, to jakby dziewczyna była jeszcze dzieckiem. Była taka piękna.
- Ginny… - westchnął. – Ginny…
- Tak, panie profesorze?
- Mój mi, Severus, kochanie…
- Severus… - wyszeptała cicho. Jego imię brzmiało w jej ustach tak pięknie, tak czysto. Musiał to zrobić. Choć wszystko go bolało.
- Po co mnie szukałaś? - spytał ostro. – Przecież…
- Zmieniłam zdanie – weszła mu w słowo. Każdą inną na tym miejscu by zganił. Każdą. Ale nie ją.
- I? – nie chciał na razie wierzyć w swoje szczęście.
- Chyba nie muszę nic mówić. – wspięła się na palcach i pocałowała go. Nie docierało to do niego, kiedy objął ją i nie wypuszczając ze swych objęć, otworzył jakieś drzwi. Położył ją na łóżku i całując ją, schodził coraz niżej. Nie opierała mu się. Miała już w końcu niemalże siedemnaście lat! Ustprawiedliwiał się przed głosem sumienia. Potem już nie myślał, zatracając się w przestrzeni i czasie, nie wiedział, ile czasu minęło i gdzie się znajdował. Pokój Życzeń posłusznie zgasił świece, kiedy wreszcie zasnęli wtuleni w siebie.
***
***
Minęło kilka tygodni. Zarówno Snape, jak i Ginny zdążyli przyzwyczaić się do myśli, że są razem. Mężczyzna widział, że nastolatka gardzi sobą. Nie rozumiał tego. Ale nie miał zamiaru się nad tym zastanawiać, aż do pewnego brzemiennego w skutki popołudnia.
- Severusie! – krzyknęła. – Severusie! – podbiegł do niej szybko. Jak zwykle spotkali się w Pokoju Życzeń, tam nikt ich nie znalazł.
- Co się stało? – spytał przerażony.
- Jestem w ciąży – szepnęła. Na jej twarzy widział wyraźnie obrzydzenie. Brzydziła się nim, brzydziła się ich dzieckiem, brzydziła się tym, co stało się na początku marca. Wszystkim. Przytulił ją.
- Wszystko będzie dobrze… - mruknął. Wyrwała się z jego objęć.
- Nie! – krzyknęła. „Oho” pomyślał. „Zaczyna się”. – Nic nie rozumiesz! – krzyknęła. – Co ja powiem Harry’emu? - „ten wstrętny Potter! Zawsze wszystko psuje” – Co ja powiem rodzicom?! Że wpadłam z mężczyzną starszym ode mnie dwa razy?! – osunęła się na kolana. Severus ani drgnął, gdy zaniosła się płaczem. – Muszę usunąć to dziecko. – wyszeptała przez łzy. – Nie mogę przynieść mojej rodzinie wstydu… - mężczyzna opamiętał się.
- Nie! Nie rób tego! – krzyknął, odrobinę za głośno. Spojrzała na niego ze zdumieniem.
- Dlaczego?
- Będziesz tego żałować. Codziennie będziesz patrzeć na swoją twarz, widząc twarz morderczyni…
- Przestań! – krzyknęła, ale on bezlitośnie ciągnął dalej:
- Codziennie będziesz myślała o tym, co by było gdyby…
- Przestań! – krzyknęła.
- Codziennie będziesz… - przerwał, widząc, że wybiegła z Pokoju, trzaskając drzwiami. Powinien się tym zmartwić, ale był zadowolony. Był pewien, że nawet słowem nie wspomni pani Pomfrey o usunięciu ciąży. Był wstrząśnięty, że w ogóle dopuściła do siebie tę myśl. Ich dziecko! Największa świętość! Chciała je zabić! Nie mógł w to uwierzyć. Usiadł ciężko na kanapie. Ale już spokojnie… już jest wszystko w porządku… już nie będzie tego chciała. Nigdy.
***
- Lily. – odparł, nie odwracając się. Czuł na sobie zdziwiony wzrok jej brązowych oczu. Myślała zapewne, że bardziej się tym zainteresuje. Ale myliła się. Wredny uśmiech wykrzywił jego wargi. Dobrze, że tego nie widziała. Nie był pewien, jak by zareagowała. Wciąż była niepewna. Mogła jeszcze wszystko rzucić. A był już tak blisko! Jeszcze tylko kilka miesięcy.
***
Jednak kiedy minęły już prawie dwie godziny, pani Snape poszła do gabinetu męża i spróbowała otworzyć drzwi.
- Severusie! Severusie! Jesteś tam?!... a niech to… Alohomora! – drzwi otworzyły się.
Pełna wahania przestąpiła próg pokoju. Snape leżał na podłodze. Podbiegła do niego szybko i przyłożyła palce do skroni. Nie wyczuła pulsu. Czując, że zaraz zemdleje, zaczęła szukać na jego biurku jakiejś odtrutki, na truciznę, którą zażył. Jad Czarnej Mamby. W takiej ilości, czyli całej fiolce, która teraz potrzaskana spoczywała obok jego głowy, na pewno jest śmiertelny. Na odwiezienie do szpitala nie było czasu. Zobaczyła szufladę z napisem „odtrótki”. Zamiast fiolki z życiodajnym płynem znalazła jednak list. Otworzyła go. Był zaadresowany do niej.
Ginny. Nie próbuj mnie ratować.
Chciałbym Ci opowiedzieć, dlaczego to zrobiłem.
Odkąd poznałem Lily Evans, znaną również jako Lily Potter, matka Wybrańca, nie mogłem przestań o niej myśleć. Kochałem ją i kocham nadal. Nawet po śmierci. Dopilnuj, żeby pochowali mnie obok niej.
Ginny nie mogła uwierzyć, że to, co czyta, jest prawdą.
Przepraszam, że to Ciebie użyłem do zrealizowania moich marzeń.
Chciałem, całe życie chciałem, żeby istniał ktoś taki jak Lily Snape.
Teraz więc nie mam już żadnych powodów, żeby żyć.
Kochałem Lily Evans. Pewien bardzo mądry człowiek spytał się mnie „Przez te wszystkie lata?”. Odpowiedziałem mu, tak jak i każdemu bym odpowiedział „Zawsze”.
Mimo wszystko zawsze Twój
Severus
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz