Harry obudził się z nieprzyjemnym bólem w skroni.
Miał dosyć. Wszystkie żebra wrzynały mu się w ograny
wewnętrzne, płuca powodowały, że się dusił. Już wolał wrócić do Dursley’ów, niż
siedzieć tu jeszcze.
Miał dosyć. Hermiona i Ron olali go już zupełnie. Jako
perfekci chodzili po korytarzach, świecąc wszędzie odznakami.
Miał dosyć. Dlaczego wszystko musi mu się sypać? Był
Wybrańcem. Chłopcem, Który Przeżył, a teraz cierpiał katusze. Pewnie jest na
coś chory. To nienormalne, w świecie czarodziejów rzadko się choruje. Prawie
nigdy.
Wstał. Poszedł do Skrzydła Szpitalnego i opisał pani
Pomfrey, jak się czuje.
Pielęgniarka wpakowała go do łóżka na następne trzy dni.
Wreszcie mógł odpocząć…
***
- Panie Malfoy… kiedy
będzie pan się czuł lepiej, proszę pociągnąć za ten sznurek. – pielęgniarka zniknęła za białymi drzwiami
swojego gabinetu.
Malfoy? Co mu jest? Harry podniósł się na łóżku i zobaczył,
że Ślizgon siedzi na swoim i patrzy się tępo w ścianę. Wybraniec położył się
spowrotem. Blondyn zrobił to samo. Leżeli tak przez chwilę, w końcu czarowłosy
zasnął.
***
Zobaczył jak przez
londyńską mgłę, że ktoś usiłuje dobić się do jego snu. Zobaczył, nie poczuł. Była
tam jakby zapora z przydymionego na biało szkła, za którą stał ewidentnie jakiś
cień i uderzał w nią sporadycznie. Kto to taki? Zastanawiał się Harry. I
dlaczego chce przeniknąć do JEGO snu?
Postać w końcu dała za
wygraną. I tylko stała, przyciskając czoło do granicy dzielącej dwa światy: sen
Harry’ego i tamtej postaci.
Nastała chwila błogiej
ciszy, podczas której Harry zdołał zebrać myśli i teraz powoli odsuwał się od
miejsca, w którym stał tajemniczy przybysz.
Przystanął, ponieważ
wydało mu się, że postać daje mu jakieś znaki rękoma, żeby zawrócił i podszedł
do niej. Postąpił kilka kroków, ale potem znów się zatrzymał, niepewien, co
powinien robić dalej. Postać zaczęła rysować coś na szkle. Coś, co okazało się
wielkimi literami układającymi się w słowa:
„KONIEC JEST BLISKI”
***
Harry obudził się zlany potem. Co ten sen miał oznaczać? Co
to za postać? Szesnastolatek wstał i przeciągnął się. Miał zostać w Skrzydle
Szpitalnym, ale nie mógł. Poszedł zamiast tego do Sowiarni.
- Hedwigo… - szepnął,
a z najwyższej żerdzi zleciała dostojnie biała sowa i usiadła mu na wyciągniętym
nadgarstku. Chłopiec wyciągnął z kieszeni kawałek pergaminu, na którym
nabazgrał pośpiesznie.
Panie profesorze,
Wiem, że pod koniec
piątej klasy, Voldemort zwiódł nas i spowodował śmierć Syriusza właśnie przez
sny.
Ale chciałbym, żeby
Pan powiedział mi, co oznacza mój.
Harry
List był napisany odrobinę niezgrabnie, ale lepsze to, niż
nic. Harry przywiązał liścik do nóżki ptaka i wypuścił go. Sowa poleciała przez
okno z godnością, a chłopiec stracił ją wkrótce z oczu. Odwrócił się od okna i
poczłapał do Wierzy Gryfindoru. Głowa go bolała, był cały roztrzęsiony, poza
tym było już późno, a jutro miał zamiar iść na lekcje. Kiedy dotarł wreszcie do
dormitorium rzucił się na łóżko i od razu zasnął.
***
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz