Snape miał dosyć wszystkiego, co wokół niego się działo.
Smutek tak przeogromny, że nie mógł go zdzierżyć. Odrzuciła go. Potraktowała go
jak pierwszego lepszego napaleńca… tylko czy on nie był pierwszym lepszym
napaleńcem?
- Panie profesorze? –
minęło od tego czasu już pięć dni. Nie miał ochoty wychodzić z cienia, w którym
siedział,ale musiał. Przerwa świąteczna już się skończyła. Jutro ma z nimi
lekcje. Nie może.
- Panie profesorze?
- Ginny? – czyżby to
mogła być ona? Jakim sposobem? Przecież go odrzuciła! Nie chciała go! Więc
dlaczego tu przyszła? Naigrywać się z jego smutku?!
- Panie profesorze,
proszę wyjść! – jej jasny głos był jak promień słońca pośród burzy. Wyszedł.
Nie mógł się oprzeć. Kierowała nim wola silniejsza od niego. Wstał. Wysoki.
Czarnowłosy. Straszny.
Stali obok siebie. Była tak blisko. Za jej plecami widział
Błonia. Jej rude włosy powiewały na wietrze, sprawiając, że twarz wyglądała to
dojrzale, to jakby dziewczyna była jeszcze dzieckiem. Była taka piękna.
- Ginny… - westchnął.
– Ginny…
- Tak, panie
profesorze?
- Mój mi, Severus,
kochanie…
- Severus… -
wyszeptała cicho. Jego imię brzmiało w jej ustach tak pięknie, tak czysto. Musiał
to zrobić. Choć wszystko go bolało.
- Po co mnie
szukałaś? - spytał ostro. – Przecież…
- Zmieniłam zdanie –
weszła mu w słowo. Każdą inną na tym miejscu by zganił. Każdą. Ale nie ją.
- I? – nie chciał na
razie wierzyć w swoje szczęście.
- Chyba nie muszę nic
mówić. – wspięła się na palcach i
pocałowała go. Nie docierało to do niego, kiedy objął ją i nie wypuszczając ze
swych objęć, otworzył jakieś drzwi. Położył ją na łóżku i całując ją, schodził
coraz niżej. Nie opierała mu się. Miała już w końcu niemalże siedemnaście lat!
Ustprawiedliwiał się przed głosem sumienia. Potem już nie myślał, zatracając
się w przestrzeni i czasie, nie wiedział, ile czasu minęło i gdzie się
znajdował. Pokój Życzeń posłusznie zgasił świece, kiedy wreszcie zasnęli
wtuleni w siebie.
***
Rano patrzył jak się ubiera spod przymkniętych powiek.
Rzucając wylęknione spojrzenia światu na około, wyszła z pokoju. Był pewien, że
odetchnęła, stając wreszcie na korytarzu. Był pewien, że w pewien sposób
żałowała tego, co się stało. On nie żałował, choć uporczywy głosik przypominał
o sobie co jakiś czas. W końcu on też musiał się ogarnąć. Wyszedł z pokoju,
myśląc beznamiętnie o kolejnej lekcji. Uczył Obrony przed Czarną Magią. Wreszcie.
Szkoda tylko, że to nie Dumbledore mu na to pozwolił. Dumbledore leżał teraz
sześć stóp pod ziemią. To on go tam sprowadził. Cóż z tego, że to był ich układ
między nimi? Cóż z tego, że starzec tego chciał? Severus przymknął na chwilę
powieki, kiedy znalazł się w swoim gabinecie. Miał tylko nieco ponad 30 lat, a
zabił w swoim życiu tylu ludzi, ilu ta biedna mała nie widziała na oczy naraz!
To on był inicjatorem masowych mordów. To on. On. Nie utożsamiał siebie z
imieniem Severus. A tym bardziej z nazwiskiem tego Szatana, który śmiał zwać
się jego ojcem, a które przyjęła jego matka. Oboje nie żyli odkąd mężczyzna, a
wtedy jeszcze niedorosły chłopak, został oficjalnie i w pełni sługą tego, przed
którym drżą miliony. Lorda Voldemorta. Chyba umiecie się domyślić, kto ich
zabił.
***
Minęło kilka tygodni. Zarówno Snape, jak i Ginny zdążyli
przyzwyczaić się do myśli, że są razem. Mężczyzna widział, że nastolatka gardzi
sobą. Nie rozumiał tego. Ale nie miał zamiaru się nad tym zastanawiać, aż do
pewnego brzemiennego w skutki popołudnia.
- Severusie! – krzyknęła. – Severusie! – podbiegł do niej
szybko. Jak zwykle spotkali się w Pokoju Życzeń, tam nikt ich nie znalazł.
- Co się stało? –
spytał przerażony.
- Jestem w ciąży –
szepnęła. Na jej twarzy widział wyraźnie obrzydzenie. Brzydziła się nim,
brzydziła się ich dzieckiem, brzydziła się tym, co stało się na początku marca.
Wszystkim. Przytulił ją.
- Wszystko będzie
dobrze… - mruknął. Wyrwała się z jego objęć.
- Nie! – krzyknęła.
„Oho” pomyślał. „Zaczyna się”. – Nic nie rozumiesz! – krzyknęła. – Co ja powiem
Harry’emu? - „ten wstrętny Potter!
Zawsze wszystko psuje” – Co ja powiem rodzicom?! Że wpadłam z mężczyzną
starszym ode mnie dwa razy?! – osunęła się na kolana. Severus ani drgnął, gdy
zaniosła się płaczem. – Muszę usunąć to dziecko. – wyszeptała przez łzy. – Nie
mogę przynieść mojej rodzinie wstydu… - mężczyzna opamiętał się.
- Nie! Nie rób tego!
– krzyknął, odrobinę za głośno. Spojrzała na niego ze zdumieniem.
- Dlaczego?
- Będziesz tego
żałować. Codziennie będziesz patrzeć na swoją twarz, widząc twarz morderczyni…
- Przestań! –
krzyknęła, ale on bezlitośnie ciągnął dalej:
- Codziennie będziesz
myślała o tym, co by było gdyby…
- Przestań! –
krzyknęła.
- Codziennie
będziesz… - przerwał, widząc, że wybiegła z Pokoju, trzaskając drzwiami.
Powinien się tym zmartwić, ale był zadowolony. Był pewien, że nawet słowem nie
wspomni pani Pomfrey o usunięciu ciąży. Był wstrząśnięty, że w ogóle dopuściła
do siebie tę myśl. Ich dziecko! Największa świętość! Chciała je zabić! Nie mógł
w to uwierzyć. Usiadł ciężko na kanapie. Ale już spokojnie… już jest wszystko w
porządku… już nie będzie tego chciała. Nigdy.
***
- To będzie dziewczynka, kochanie. Jak ją nazwiemy? –
siedziała w jego mieszkaniu na jednej z zielonych sof, które kupił, kiedy się
wprowadziła.
- Lily. – odparł, nie
odwracając się. Czuł na sobie zdziwiony wzrok jej brązowych oczu. Myślała zapewne,
że bardziej się tym zainteresuje. Ale myliła się. Wredny uśmiech wykrzywił jego
wargi. Dobrze, że tego nie widziała. Nie był pewien, jak by zareagowała. Wciąż
była niepewna. Mogła jeszcze wszystko rzucić. A był już tak blisko! Jeszcze
tylko kilka miesięcy.
***
- Jaka śliczna! –
pochylali się nad kołyską, w której leżała malutka dziewczynka. Lily Snape.
Wreszcie spełniło się jego marzenie. Pochylił się i pocałował dziecko w
policzek, a potem poszedł do swojego gabinetu. Ginny zdziwiona patrzyła za nim
przez chwilę, a potem znów zajęła się dzieckiem.
Jednak kiedy minęły już prawie dwie godziny, pani Snape
poszła do gabinetu męża i spróbowała otworzyć drzwi.
- Severusie!
Severusie! Jesteś tam?!... a niech to… Alohomora!
– drzwi otworzyły się.
Pełna wahania przestąpiła próg pokoju. Snape leżał na
podłodze. Podbiegła do niego szybko i przyłożyła palce do skroni. Nie wyczuła
pulsu. Czując, że zaraz zemdleje, zaczęła szukać na jego biurku jakiejś
odtrutki, na truciznę, którą zażył. Jad Czarnej Mamby. W takiej ilości, czyli
całej fiolce, która teraz potrzaskana spoczywała obok jego głowy, na pewno jest
śmiertelny. Na odwiezienie do szpitala nie było czasu. Zobaczyła szufladę z
napisem „odtrótki”. Zamiast fiolki z życiodajnym płynem znalazła jednak list. Otworzyła
go. Był zaadresowany do niej.
Ginny. Nie próbuj mnie
ratować.
Chciałbym Ci
opowiedzieć, dlaczego to zrobiłem.
Odkąd poznałem Lily
Evans, znaną również jako Lily Potter, matka Wybrańca, nie mogłem przestań o
niej myśleć. Kochałem ją i kocham nadal. Nawet po śmierci. Dopilnuj, żeby
pochowali mnie obok niej.
Ginny nie mogła uwierzyć, że to, co czyta, jest prawdą.
Przepraszam, że to
Ciebie użyłem do zrealizowania moich marzeń.
Chciałem, całe życie
chciałem, żeby istniał ktoś taki jak Lily Snape.
Teraz więc nie mam już żadnych powodów, żeby żyć.
Teraz więc nie mam już żadnych powodów, żeby żyć.
Kochałem Lily Evans.
Pewien bardzo mądry człowiek spytał się mnie „Przez te wszystkie lata?”.
Odpowiedziałem mu, tak jak i każdemu bym odpowiedział „Zawsze”.
Mimo wszystko zawsze Twój
Severus
----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Rozdział co prawda krótki, ale zamyka oficjalnie moją twórczość o związku Severusa i Ginny.
mam nadzieję, że się podobało :)