Witajcie!

Tak, to jest po części parodia HP
Więc tak:
1. Nie komentuj, jeśli uważasz, że to bezczeszczenie Rowling, wystarczy, że swoją opinię zaznaczysz w ankiecie i grzecznie wyłączysz kartę
2. Nie komentuj, jeśli uważasz, że fanfiki są bez sensu
3. Zasady współpracy są na zakładce "współpraca"
4. Jeśli masz jakiś pomysł, napisz komentarz w zakładce "Plany na przyszłość", a jeśli to Ty chcesz go zrealizować to - karta "Współpraca" :)
5. Pytajcie o wszystko, co chcecie wiedzieć w zakładce "Kontakt", byle bez hejtów, bo ich nie lubię :P
6. Błędy ortograficzne się każdemu zdarzają, więc nie śmiej się ze mnie, tylko mi powiedz :P
7. Tak, na razie jest nas 15 xdddd, ale jak chcesz dołączyć => "Współpraca"
8. Zresztą, zanim skomentujesz, lepiej wszystko przeczytaj ^^
9. Jeśli chodzi o tamtą ankietę, to jeśli zaznaczysz "inna odpowiedź" to napisz komentarz w "planach na przyszłość" ^^

piątek, 12 lipca 2013

"Wspomnienia" rozdział II



Snape miał dosyć wszystkiego, co wokół niego się działo. Smutek tak przeogromny, że nie mógł go zdzierżyć. Odrzuciła go. Potraktowała go jak pierwszego lepszego napaleńca… tylko czy on nie był pierwszym lepszym napaleńcem?
 - Panie profesorze? – minęło od tego czasu już pięć dni. Nie miał ochoty wychodzić z cienia, w którym siedział,ale musiał. Przerwa świąteczna już się skończyła. Jutro ma z nimi lekcje. Nie może.
 - Panie profesorze?
 - Ginny? – czyżby to mogła być ona? Jakim sposobem? Przecież go odrzuciła! Nie chciała go! Więc dlaczego tu przyszła? Naigrywać się z jego smutku?!
 - Panie profesorze, proszę wyjść! – jej jasny głos był jak promień słońca pośród burzy. Wyszedł. Nie mógł się oprzeć. Kierowała nim wola silniejsza od niego. Wstał. Wysoki. Czarnowłosy. Straszny.
Stali obok siebie. Była tak blisko. Za jej plecami widział Błonia. Jej rude włosy powiewały na wietrze, sprawiając, że twarz wyglądała to dojrzale, to jakby dziewczyna była jeszcze dzieckiem. Była taka piękna.
 - Ginny… - westchnął. – Ginny…
 - Tak, panie profesorze?
 - Mój mi, Severus, kochanie…
 - Severus… - wyszeptała cicho. Jego imię brzmiało w jej ustach tak pięknie, tak czysto. Musiał to zrobić. Choć wszystko go bolało.
 - Po co mnie szukałaś?  - spytał ostro.  – Przecież…
 - Zmieniłam zdanie – weszła mu w słowo. Każdą inną na tym miejscu by zganił. Każdą. Ale nie ją.
 - I? – nie chciał na razie wierzyć w swoje szczęście.
 - Chyba nie muszę nic mówić.  – wspięła się na palcach i pocałowała go. Nie docierało to do niego, kiedy objął ją i nie wypuszczając ze swych objęć, otworzył jakieś drzwi. Położył ją na łóżku i całując ją, schodził coraz niżej. Nie opierała mu się. Miała już w końcu niemalże siedemnaście lat! Ustprawiedliwiał się przed głosem sumienia. Potem już nie myślał, zatracając się w przestrzeni i czasie, nie wiedział, ile czasu minęło i gdzie się znajdował. Pokój Życzeń posłusznie zgasił świece, kiedy wreszcie zasnęli wtuleni w siebie.

***

Rano patrzył jak się ubiera spod przymkniętych powiek. Rzucając wylęknione spojrzenia światu na około, wyszła z pokoju. Był pewien, że odetchnęła, stając wreszcie na korytarzu. Był pewien, że w pewien sposób żałowała tego, co się stało. On nie żałował, choć uporczywy głosik przypominał o sobie co jakiś czas. W końcu on też musiał się ogarnąć. Wyszedł z pokoju, myśląc beznamiętnie o kolejnej lekcji. Uczył Obrony przed Czarną Magią. Wreszcie. Szkoda tylko, że to nie Dumbledore mu na to pozwolił. Dumbledore leżał teraz sześć stóp pod ziemią. To on go tam sprowadził. Cóż z tego, że to był ich układ między nimi? Cóż z tego, że starzec tego chciał? Severus przymknął na chwilę powieki, kiedy znalazł się w swoim gabinecie. Miał tylko nieco ponad 30 lat, a zabił w swoim życiu tylu ludzi, ilu ta biedna mała nie widziała na oczy naraz! To on był inicjatorem masowych mordów. To on. On. Nie utożsamiał siebie z imieniem Severus. A tym bardziej z nazwiskiem tego Szatana, który śmiał zwać się jego ojcem, a które przyjęła jego matka. Oboje nie żyli odkąd mężczyzna, a wtedy jeszcze niedorosły chłopak, został oficjalnie i w pełni sługą tego, przed którym drżą miliony. Lorda Voldemorta. Chyba umiecie się domyślić, kto ich zabił.

***

Minęło kilka tygodni. Zarówno Snape, jak i Ginny zdążyli przyzwyczaić się do myśli, że są razem. Mężczyzna widział, że nastolatka gardzi sobą. Nie rozumiał tego. Ale nie miał zamiaru się nad tym zastanawiać, aż do pewnego brzemiennego w skutki popołudnia.
- Severusie! – krzyknęła. – Severusie! – podbiegł do niej szybko. Jak zwykle spotkali się w Pokoju Życzeń, tam nikt ich nie znalazł.
 - Co się stało? – spytał przerażony.
 - Jestem w ciąży – szepnęła. Na jej twarzy widział wyraźnie obrzydzenie. Brzydziła się nim, brzydziła się ich dzieckiem, brzydziła się tym, co stało się na początku marca. Wszystkim. Przytulił ją.
 - Wszystko będzie dobrze… - mruknął. Wyrwała się z jego objęć.
 - Nie! – krzyknęła. „Oho” pomyślał. „Zaczyna się”. – Nic nie rozumiesz! – krzyknęła. – Co ja powiem Harry’emu?  - „ten wstrętny Potter! Zawsze wszystko psuje” – Co ja powiem rodzicom?! Że wpadłam z mężczyzną starszym ode mnie dwa razy?! – osunęła się na kolana. Severus ani drgnął, gdy zaniosła się płaczem. – Muszę usunąć to dziecko. – wyszeptała przez łzy. – Nie mogę przynieść mojej rodzinie wstydu… - mężczyzna opamiętał się.
 - Nie! Nie rób tego! – krzyknął, odrobinę za głośno. Spojrzała na niego ze zdumieniem.
 - Dlaczego?
 - Będziesz tego żałować. Codziennie będziesz patrzeć na swoją twarz, widząc twarz morderczyni…
 - Przestań! – krzyknęła, ale on bezlitośnie ciągnął dalej:
 - Codziennie będziesz myślała o tym, co by było gdyby…
 - Przestań! – krzyknęła.
 - Codziennie będziesz… - przerwał, widząc, że wybiegła z Pokoju, trzaskając drzwiami. Powinien się tym zmartwić, ale był zadowolony. Był pewien, że nawet słowem nie wspomni pani Pomfrey o usunięciu ciąży. Był wstrząśnięty, że w ogóle dopuściła do siebie tę myśl. Ich dziecko! Największa świętość! Chciała je zabić! Nie mógł w to uwierzyć. Usiadł ciężko na kanapie. Ale już spokojnie… już jest wszystko w porządku… już nie będzie tego chciała. Nigdy.

***

- To będzie dziewczynka, kochanie. Jak ją nazwiemy? – siedziała w jego mieszkaniu na jednej z zielonych sof, które kupił, kiedy się wprowadziła.
 - Lily. – odparł, nie odwracając się. Czuł na sobie zdziwiony wzrok jej brązowych oczu. Myślała zapewne, że bardziej się tym zainteresuje. Ale myliła się. Wredny uśmiech wykrzywił jego wargi. Dobrze, że tego nie widziała. Nie był pewien, jak by zareagowała. Wciąż była niepewna. Mogła jeszcze wszystko rzucić. A był już tak blisko! Jeszcze tylko kilka miesięcy.

***

 - Jaka śliczna! – pochylali się nad kołyską, w której leżała malutka dziewczynka. Lily Snape. Wreszcie spełniło się jego marzenie. Pochylił się i pocałował dziecko w policzek, a potem poszedł do swojego gabinetu. Ginny zdziwiona patrzyła za nim przez chwilę, a potem znów zajęła się dzieckiem.
Jednak kiedy minęły już prawie dwie godziny, pani Snape poszła do gabinetu męża i spróbowała otworzyć drzwi.
 - Severusie! Severusie! Jesteś tam?!... a niech to… Alohomora! – drzwi otworzyły się.
Pełna wahania przestąpiła próg pokoju. Snape leżał na podłodze. Podbiegła do niego szybko i przyłożyła palce do skroni. Nie wyczuła pulsu. Czując, że zaraz zemdleje, zaczęła szukać na jego biurku jakiejś odtrutki, na truciznę, którą zażył. Jad Czarnej Mamby. W takiej ilości, czyli całej fiolce, która teraz potrzaskana spoczywała obok jego głowy, na pewno jest śmiertelny. Na odwiezienie do szpitala nie było czasu. Zobaczyła szufladę z napisem „odtrótki”. Zamiast fiolki z życiodajnym płynem znalazła jednak list. Otworzyła go. Był zaadresowany do niej.

Ginny. Nie próbuj mnie ratować.
Chciałbym Ci opowiedzieć, dlaczego to zrobiłem.
Odkąd poznałem Lily Evans, znaną również jako Lily Potter, matka Wybrańca, nie mogłem przestań o niej myśleć. Kochałem ją i kocham nadal. Nawet po śmierci. Dopilnuj, żeby pochowali mnie obok niej.
Ginny nie mogła uwierzyć, że to, co czyta, jest prawdą.
Przepraszam, że to Ciebie użyłem do zrealizowania moich marzeń.
Chciałem, całe życie chciałem, żeby istniał ktoś taki jak Lily Snape.

Teraz więc nie mam już żadnych powodów, żeby żyć.
Kochałem Lily Evans. Pewien bardzo mądry człowiek spytał się mnie „Przez te wszystkie lata?”. Odpowiedziałem mu, tak jak i każdemu bym odpowiedział „Zawsze”.

Mimo wszystko zawsze Twój
Severus

----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Rozdział co prawda krótki, ale zamyka oficjalnie moją twórczość o związku Severusa i Ginny. 
mam nadzieję, że się podobało :) 

czwartek, 11 lipca 2013

czwartek, 4 lipca 2013

"Wspomnienia" rozdział 1

Mężczyzna wszedł do sali. Był zdenerwowany, poprzednia lekcja z Griffondorem i Slitherinem jak zawsze skończyła się wizytą w Skrzydle Szpitalnym. I jeszcze ten Potter. Zazgrzytał ze złości zębami. Stanął na katedrze i rozejrzał się po klasie. Uczniowie siedzieli cicho w ławkach, czekając, aż zacznie coś mówić. Cały trzeci rocznik Gryfonów i Ślizgonów. Nikt nie wyróżniał się z tłumu. Nikt poza tą rudą dziewuchą, pewnie Weasleyówną.
 - Ktoś wie, skąd uzyskuje się beozoar? – ta ruda podniosła rękę.
 - Tak?
 - Beozoar rośnie w żołądku kozy i jest używany do leczenia wszelkiej maści zatruć.
 - Bardzo dobrze. To właściwa odpowiedź panno…
 - Weasley. – jej brązowe oczy przypominały kształtem oczy Lily, kiedy była mała…
 - Weasley. 20 punktów dla Griffindoru! – przez klasę przeszedł zdumiony szmer. Dziewczyna również wyglądała na zaskoczoną.
Snape jakby nigdy nic prowadził lekcję, zerkając co jakiś czas na Ginny. Była naprawdę piękna… jako dziecko, oczywiście. Severus opamiętał się i skupił na wykładanym materiale. Nie miał czasu na takie głupoty. Musiał być dobrym nauczycielem, żeby Albus wreszcie dał mu posadę nauczyciela Obrony przed Czarną Magią.

środa, 3 lipca 2013

"Wspomnienia" prolog



Severus Snape szedł korytarzem. Był zły, że znowu odbiągają go od jego pracy. Może nie zajmował się czymś szczególnie ciekawym lub pożytecznym, ale zawsze lubił skończyć to, co zaczął. Zawsze. Miał tak od dzieciństwa.

Potrąciła go biegnąc jakaś dziewczynka. Odwrócił się, chcąc wiedzieć, kto to. Jakaś ruda jedenastolatka… rude włosy. Westchnął, przyciągając zdziwione spojrzenia uczniów wokół, więc szybko zebrał się w sobie i poszedł dalej. Kiedy wreszcie doszedł do gabinetu dyrektora, stanął niezdecydowany przed gargulcem i powiedział:
 - Eeee… czekoladowe żujki? – gargulec odskoczył, a Snape odetchnął z ulgą. Nie uśmiechało mu się spędzenie kolejnych kilku minut na zastanawianie się nad hasłem. Szybko wszedł po klaustrofobicznie kręconych schodach i wszedł do gabinetu.
 - Dzień dobry, panie profesorze. – powiedział, patrząc się mu przenikliwie w oczy. Starzec uśmiechnął się dobrotliwie. Gestem wskazał mu fotel.
 - Usiądź, Severusie… - kiedy czarodziej usiadł, Dumbledore powiedział: - Nie wydaje mi się, abyś cieszył się, że Lord Voldemort znów przegrał, mimo tego, iż Harry był tylko niedoświadczonym jedenastolatkiem? – Snape wzdrygnął się, kiedy starzec wspomniał nazwisko Czarnego Pana, ale już nic nie powiedział. Nie chciał kolejny raz usłyszeć, że „strach przed imieniem oznacza strach przed osobą”.
 - Albusie… - wychrypiał. – Jaka dziewczyna z pierwszej klasy ma rude włosy? – starzec zatrzymał się i spojrzał na niego uważnie.
 - Przecież to nie jest Lily…
 - Potrąciła mnie. – Dumbledore uniósł brew.
 - Ginny Weasley, jak mi się zdaje.

Miniaturka Snape + Voldemort

ponieważ z Harrym i Dumbledore'em jakoś mi nie idzie, postanowiłam zamieścić tu tę oto miniaturkę, mam nadzieje, że będzie się podobało :)
a tu coś dla stworzenia odpowiedniego nastoju ^^: http://www.youtube.com/watch?v=L-iepu3EtyE
----------------------------------------------------------------------------------------------------------


Zielone oczy odnalazły czarne oczy, po czym te czarne ogarnęła mgła śmierci. Harry ściskał w ręku fiolkę ze wspomnieniami Snape’a. Wstał i otrzepał się z kurzu. Poszedł szybko do gabinetu Dumbledore’a i wlał wspomnienia profesora do Myślodsiewni. Kiedy płyn zaczął się kotłować, chłopiec pochylił się nad nim i po chwili poczuł znajome szarpnięcie z brzuchu.

Wokół niego zaczęły się pokazywać kształty. Znajdował się w jakiejś sali. Po chwili zobaczył młodego Snape’a prowadzonego przez jakiegoś groźnie wyglądającego osobnika. Dopiero po jakimś czasie dotarło do niego, że musi być to jakiś nauczyciel, a Severus najwyraźniej przyszedł tu na szlaban. Harry rozejrzał się. Dookoła znajdowały się przeróżne tarcze i ordery. To musi być komnata, w której Ron w drugiej klasie odsiadywał swoją karę podczas napadu ślimaków! Snape podszedł do pierwszego pucharu, a mężczyzna wyszedł, trzaskając drzwiami, na co obserwowany wzdrygnął się. Wybraniec podszedł bliżej i przeczytał napis na medalu, w który wpatrywał się teraz nastolatek. „Tom Marvolo Riddle” widniał napis wygrawerowany po partacku na powierzchni odznaczenia. Obraz zamazał się, Harry’ego pociągnęło do kolejnego wspomnienia.

***

Wylądował na szkolnym korytarzu. Snape chodził wzdłuż ściany. Potter przez dłuższy czas nie mógł odgadnąć, o co mu chodzi. Podszedł bliżej, żeby usłyszeć, co nastolatek mamrocze pod nosem. „Pokaż mi proszę miejsce, gdzie jest księga, w której zawarte są informacje, jak dotrzeć do Czarnego Pana”. Musiał długo myśleć, jak sformułować życzenie. Po trzykrotnym przemierzeniu tej samej drogi drzwi pojawiły. Severus o mało nie krzyknął z zaskoczenia pomieszanego ze szczęściem. Pewnie już wiele razy próbował bezskutecznie. Nastolatek otworzył drzwi i powoli, z wahaniem przekroczył próg. Harry postąpił za nim. Na środku wielkiego, niskiego pokoju z czarnymi ścianami spoczywała również czarna, oprawiona w skórę książka. Snape podszedł do niej i wziął ją delikatnie w ręce. Krzyknął, gdy na jego skórze zaczęły pojawiać się krwistoczerwone pęcherze. Ale trzymał ją w dłoniach, dopóki nie przeczytał całej. Harry nie wiedział, ile tak stał, patrząc, jak nastolatek czyta księgę. W pokoju nie było okien, a chłopak nie miał przy sobie zegarka, nie mógł sprawdzić, ile czasu już upłynęło. Severus odłożył księgę z czcią na posadzkę i wyszedł z pokoju. Harry podążył za nim. Ledwo mógł nadążyć, gdy nastolatek biegł korytarzami, zmierzając do Skrzydła Szpitalnego.
 - Pani Pomfrey! – wrzasnął od progu. Teraz dopiero Wybraniec zrozumiał, jak bardzo bolały go te pęcherze i zdumiało go, jak wiele mógł poświęcić dla Czarnego Pana. Wspomnienie rozwiało się i znikło.

***

Severus Snape stał już jako dorosły mężczyzna przed tym, którego zwano Lordem Voldemortem, a którego prawdziwe miano brzmiało Tom Marvolo Riddle. Nie używał on jednak już długo mugolskiego imienia i nazwiska. Wspominał jedynie z dumą drugie imię, które nawiązywało do jego korzeni: był ostatnim potomkiem sławetnego Salazara Slitherina.
Teraz wyciągnął różdżkę spod szaty i skierował ją końcem ku obnażonemu ramieniu drugiego mężczyzny. Kiedy przytknął ją do jego skóry, zaczął się malować na niej Mroczny Znak. Harry wzdrygnął się. Otoczenie powoli zaczęło się zamazywać. Zostali tylko dwaj mężczyźni patrzący sobie w oczy. Czerwone oczy naprzeciw czarnym. Potem i oni znikli.

***

Severus Snape i Lord Voldemort stali razem we Wrzeszczącej Chacie.
 - Musisz go zabić – powiedział ten, którego zwano lordem. Czarnowłosy skłonił głowę i odparł:
 - Dla ciebie wszystko, panie. – Riddle przekrzywił głowę, przyglądając się mu z wyraźnym zaintrygowaniem.
 - No wiem… no właśnie wiem… - Severus podniósł szybko głowę i wbił spojrzenie płonących gorączką, czarnych oczu w te zimne, spokojne niebieskie, czasem błyszczące czerwono oczy. Scena rozwiała się.

***

Voldemort przechadzał się po wnętrzu, które musiało być pokojem pod Wrzeszczącą Wierzbą. Snape siedział, wodząc za nim wzrokiem. Musiał już coś przeczuwać. Nawet nie walczył zbyt dużo, kiedy Nagini ukąsiła go w kark. Upadł na ziemię i umierał. Tom Malvoro Riddle nawet nie spojrzał na niego, wychodząc z pokoju.

***

"Ukryte żądze" rozdział 2


Harry obudził się z nieprzyjemnym bólem w skroni.
Miał dosyć. Wszystkie żebra wrzynały mu się w ograny wewnętrzne, płuca powodowały, że się dusił. Już wolał wrócić do Dursley’ów, niż siedzieć tu jeszcze.
Miał dosyć. Hermiona i Ron olali go już zupełnie. Jako perfekci chodzili po korytarzach, świecąc wszędzie odznakami.
Miał dosyć. Dlaczego wszystko musi mu się sypać? Był Wybrańcem. Chłopcem, Który Przeżył, a teraz cierpiał katusze. Pewnie jest na coś chory. To nienormalne, w świecie czarodziejów rzadko się choruje. Prawie nigdy.
Wstał. Poszedł do Skrzydła Szpitalnego i opisał pani Pomfrey, jak się czuje.
Pielęgniarka wpakowała go do łóżka na następne trzy dni. Wreszcie mógł odpocząć…

***

 - Panie Malfoy… kiedy będzie pan się czuł lepiej, proszę pociągnąć za ten sznurek.  – pielęgniarka zniknęła za białymi drzwiami swojego gabinetu.
Malfoy? Co mu jest? Harry podniósł się na łóżku i zobaczył, że Ślizgon siedzi na swoim i patrzy się tępo w ścianę. Wybraniec położył się spowrotem. Blondyn zrobił to samo. Leżeli tak przez chwilę, w końcu czarowłosy zasnął.

***
Zobaczył jak przez londyńską mgłę, że ktoś usiłuje dobić się do jego snu. Zobaczył, nie poczuł. Była tam jakby zapora z przydymionego na biało szkła, za którą stał ewidentnie jakiś cień i uderzał w nią sporadycznie. Kto to taki? Zastanawiał się Harry. I dlaczego chce przeniknąć do JEGO snu?
Postać w końcu dała za wygraną. I tylko stała, przyciskając czoło do granicy dzielącej dwa światy: sen Harry’ego i tamtej postaci.
Nastała chwila błogiej ciszy, podczas której Harry zdołał zebrać myśli i teraz powoli odsuwał się od miejsca, w którym stał tajemniczy przybysz.
Przystanął, ponieważ wydało mu się, że postać daje mu jakieś znaki rękoma, żeby zawrócił i podszedł do niej. Postąpił kilka kroków, ale potem znów się zatrzymał, niepewien, co powinien robić dalej. Postać zaczęła rysować coś na szkle. Coś, co okazało się wielkimi literami układającymi się w słowa:

„KONIEC JEST BLISKI”

***
Harry obudził się zlany potem. Co ten sen miał oznaczać? Co to za postać? Szesnastolatek wstał i przeciągnął się. Miał zostać w Skrzydle Szpitalnym, ale nie mógł. Poszedł zamiast tego do Sowiarni.
 - Hedwigo… - szepnął, a z najwyższej żerdzi zleciała dostojnie biała sowa i usiadła mu na wyciągniętym nadgarstku. Chłopiec wyciągnął z kieszeni kawałek pergaminu, na którym nabazgrał pośpiesznie.

Panie profesorze,
Wiem, że pod koniec piątej klasy, Voldemort zwiódł nas i spowodował śmierć Syriusza właśnie przez sny.
Ale chciałbym, żeby Pan powiedział mi, co oznacza mój.
Harry

List był napisany odrobinę niezgrabnie, ale lepsze to, niż nic. Harry przywiązał liścik do nóżki ptaka i wypuścił go. Sowa poleciała przez okno z godnością, a chłopiec stracił ją wkrótce z oczu. Odwrócił się od okna i poczłapał do Wierzy Gryfindoru. Głowa go bolała, był cały roztrzęsiony, poza tym było już późno, a jutro miał zamiar iść na lekcje. Kiedy dotarł wreszcie do dormitorium rzucił się na łóżko i od razu zasnął.

***

wtorek, 2 lipca 2013

Harry Potter i Poszukiwania Zaginionego Budzika

Harry Potter obudził się zdecydowanie za wcześnie. Ziewnął przeciągle i wyciągnął rękę, żeby wziąć budzik i sprawdzić, która godzina. Jego ręka na nic nie natrafiła, żaden budzik nie stał na szafce.
„Ciotka Petunia znowu ukradła mi mój zegarek... Testuje nowy spawacz do metali?” – pomyślał, jeszcze nie do końca rozbudzony.
W końcu otworzył oczy i zamiast spodziewanego spodu schodów, widocznych na sufice komórki, zobaczył czerworną zasłonę z wyhaftowanym lwie. No tak, nie mieszkał już u Dursley’ów, był w Hogwarcie, ciągle o tym zapominał.
Ale skoro nie ciotka ukradła jego zegarek, gdzie on się podział?
Harry zerwał się i rozejrzał po sypialni Gryfonów. Wszyscy byli jeszcze głęboko pogrążeni we śnie, Ronald Weasley chrapał głośno, mamrocząc coś o skarpetach Hagrida. Po oświetleniu można było stwierdzić, że jest najpóźniej piąta.
Chłopiec położył się i przymknął oczy, ale wiedział, że już nie zaśnie. Problem budzika bardzo go nurtował. Kto w szkole czarodziejów mógłby zabrać mu zwykły, mugolski zegarek?
„Malfoy!” – pomyślał. Tak, to było zdecydowanie w stylu Ślizgona, zwłaszcza takiego małego zdechłego gluta jak Draco.
Harry chwycił różdżkę i pelerynę niewidkę. Czas było kumuś porachować kości.
W połowie drogi zaczęło do niego docierać, że chyba Draco nie mógł mu ukraść budzika. Niby jak? Ślizgoni nie wiedzieli, gdzie jest pokój Gryfonów, ani jakie jest hasło. Jeszcze poprzedniego wieczoru zegarek był na miejscu, Harry pamiętał, jak go nastawiał na wczesną godzinę, żeby zdążyć na trening Quidditcha. Zatrzymał się, nie bardzo wiedząc, gdzie teraz przekierować śledztwo. Kto mógł czuć do niego taką nienawiść, żeby chcieć jego spóźnienia? Snape, a kto inny!
Potter zmienił kierunek i poszedł do gabinetu nauczyciela eliksirów. Teoretycznie, uczeń nie powinien móc się tam dostać, ale skoro logika Rowling pozwala trzem jedenastolatkom pokonać zabezpieczenia założone dla Voldemorta... to czemu nie? Harry bez najmniejszych problemów dostał się do zaplecza, gdzie stały różne niebezpieczne, magiczne substancje, takie jak sproszkowany pająk... sproszkowałam raz pająka, jakoś nie miał specjalnych właściwości... róg jednorożna, który, jak się nad tym pomyśli, nie mógłby mieć żadnych zastosowań w alchemii... smocza wątroba, co powinna być diabelnie droga, ale z jakiegoś powodu na Ulicy Pokątej kosztowała tylko galeona... jad skorpiona, który przy temperaturze powyżej piećdziesięciu stopni powinien stracić wszystkie swoje... co do cholery?! Wracamy do opowieści.
Chłopiec, Który Przeżył, bo Miał Wiecznego Farta i Wszyscy Się Dla Niego Poświęcali, wślizgnął się do gabinetu i zapukał do sypialni Snape’a.
- Co...?! Już idę, cicho tam... – zza drzwi dobiegł zmęczony głos profesora. Po chwili ukazał się Mistrz Eliksirów we własnej osobie, w czarnej piżamie sięgającej do kolan i w szlafroku z napisem „I am single, baby!”. Jego włosy były przykładnie tłuste i obrzydliwe. Harry nie był pewny, czy chce zwymiotować z obrzydzenia, czy umrzeć ze śmiechu.
Snape wytrzeszczył oczy na chłopca i wrzasnął:
- Co ty tutaj robisz, Potter?!
Harry wyciągnął przed siebie różdżkę defensywnie i zapytał z całą pewnością, na jaką było go stać:
- Czy to ty zabrałeś mi mój budzik? ...Profesorze?
- O czym do Lily Przenajświętszej gadasz?! Jak śmiesz do mnie przychodzić o tej porze!
- Pytam się, czy zabrałeś mi budzik, proszę pana. Ktoś mi zabrał zegarek z mojego dormitorium.
- Od kiedy ja się interesuję twoimi rzeczami? Szlaban, Potter!
Chłopiec zaglądnął pod ramię Snape’a. W gabinecie znajdował się Nimbus Dwa Tysiące, klatka Hedwigi, pięćdziesięciocentówka, którą Harry dostał od Dursley’ów na święta,  kociołek cynowy, walizka, wykrywacz oszustw, musztardowe skarpety Wuja Vernona, album ze zdjęciami jego rodziców, opakowanie niejadalnych herbatników roboty Hagrida i kolekcja kart z czekoladowych żab. Był również budzik, ale nie Harry’ego. Budzik profesora był czarny, z napisem: „Sexy and I know it!”.
- Nie może dać mi pan szlabanu – powiedział z namysłem Harry. – Mam już szlaban w każą możliwą godzinę do końca roku szkolnego. Zapomniał pan?
- Rzeczywiście... – przypomniał sobie Snape. – W takim razie, sto punktów od Gryfindoru!
- Jesteśmy już na ujemnym poziomie, chociaż regulamin mówi, że to niemożliwe.
- No to... – profesor przez chwilę nie wiedział co zrobić. – W takim razie... masz szlaban na przyszły rok!
- Ten też już mam zajęty.
- No to na wakacje!
- Chciałbym, ale tego też regulamin zabrania.
- Więc... więc...
- Może profesor mi skonfiskować budzik, jak już go znajdę.
- Świetny pomysł. Dziękuję, Potter.
- Nie ma za co, profesorze. Dobranoc.
- Chwila, Potter! – zatrzymał go Snape. – Sekundka. Co chciałeś osiągnać, celując we mnie różdżką?
- No, chciałem pana walnąć Expeliarmusem. To standard.
- Expeliarmus wyrywa tylko różdżkę, Potter. Poza tym, każdy nauczyciel, może oprócz durnia Lockhearta, jest w stanie się obronić przed tym pierwszorocznym zaklęciem.
- Jestem pewien, że odrzuciłoby pana.
- Nie ma szans! Mam kwalifikacje nauczyciela obrony przed czarną magią, więc nie wykłócaj się ze mną.
- Nawet jeśli użyłyby go trzy osoby na raz?
- Czy jeżeli weźmiesz trzy razy wodę, to wyjdzie ci olej? Oczywiście, że to by nie zadziałało.
- Za rok spróbuję to z moimi przyjaciółmi we wrzeszczącej chacie, zobaczy pan, że zadziała.
- Już to widzę.
- To zaklęcie potrafi wszystko, panie profesorze! Wyrywać z rąk pająków, odrzucać, odbijać Avadę Kedarvę Voldemorta...
- Nie wymawiaj imienia Czarnego Pana, Potter! I przestań wytykiwać każdy błąd fabularny, bo będziemy tu sterczeć całą noc. Wynoś się stąd wreszcie!
- Już idę, już idę...
Harry ruszył dalej, poszukując zgubionego budzika. Napotkał po drodze Irytka, malującego farbą po ścianach.
- Ha ha! Ha ha! Horry Portier idzie! Co tu robisz, pomazańcu? Ha ha!
- Idź sobie, Irytku – mruknął znudzony Harry. – Ciebie nawet w filmach nie będzie.
Poltergeist wystawił język i odleciał, wciąż głośno chichocząc.
Nagle chłopca olśnił pomysł! No tak, już wie, kto jest winny zniknięciu budzika!
Ruszył szybko do tajnego przejścia, ukrytego za obrazem z owocami (najbardziej oczywiste miejsce na świecie, żeby ukryć kuchnię) i wkroczył do ciepłego pomieszczenia, gdzie płonął kominek i krzątały się skrzaty domowe.
- Nie widzieliście może Zgredka? – zapytał.
- Jest tam – kiwnął jeden w stronę drzwi. – Poszedł do pralni.
- Po co? Wyprać tą swoją poszewkę?
- Ach, nie! On pożycza żelazko. Używa go bardzo często, nawet pięć razy na dobę. Przysmaża sobie dłonie.
- Po co?
- Żeby się ukarać. Ciekawe, że magiczne stworzenie jak Skrzat Domowy, wie, do czego służy mugolskie żelasko, co nie? I zastanawiam się, po co Malfoyowie każą mu używać do karania się właśnie mugolskich narzędzi, skoro są taką dumną rodziną czystej krwi...
- Wystarczy, dotarło! – machnął ręką Harry. – Większe pytanie brzmi, dlaczego skrzaty domowe nie podbiły jeszcze świata, skoro potrafią lepiej czarować od czarodziejów, ale teraz mam to gdzieś. Szukam budzika.
- Podbić świat...? – skrzat chwycił się za brodę. – Co za inspirujący pomysł! O ile nie powstrzymają nas wampiry ze Zmierzchu.
W kuchni zrobiło cicho. Wszystkie skrzaty popatrzyły na niego jak na mordercę.
- On właśnie porównał książki Rowling do Stephanie Meyer! – ryknął jakiś. – Brać go!
Wszystkie rzuciły się, żeby rozszarpać go na strzępy. Harry przeszedł obok, obojętnie. Ruszył do pralni.
- Zgredku? – zapytał.
Wewnątrz siedział samotny skrzat. Właśnie prasował sobie dłonie żelazkiem.
- Harry Potter, sir! – pisnął. – Co za honor!
- Odłóż to, co? To musi strasznie boleć.
- Oczywiście, sir! Dlatego właśnie to robię!
- Nie wiedziałem, że jesteś masochistą.
- Oczywiście, że jestem masochistą! – obraził się Zgredek. – Jak szanowny pan mógł myśleć inaczej? Każdy porządny skrzat domowy jest masochistą. To nasze motto: „Niech nas boli do woli!”
- Ok, nie było pytania... Zgredku, szukam mojego budzika. Widziałeś go może?
- Ależ naturalnie, sir! To ja go zabrałem!
- Co...?! Zgredku, dlaczego?
- Żeby Harry Potter wrócił do domu! Tutaj grozi wielkie niebezpieczeństwo. Wielki, dobry pan Harry Potter musi odejść z Hogwartu.
Skóra na dłoniach skrzata zasyczała złowrogo pod żelazkiem. Chłopiec zmarszczył brwi.
- A jakie to niebezpieczeństwo?
- Ach, nie mogę powiedzieć, sir! To ma być wielka tajemnica do dwusetnej strony! Gdybym teraz wszystko wyjaśnił, czytelnicy by się nudzili.
- Co z tego, i tak domyślam się, że chodzi o Voldemorta.
- Nie, to nie ten, KTÓREGO IMIENIA NIE WOLNO WYMAWIAĆ...
- To nie ma sensu, Zgredku. Jestem tylko dwunastoletnim dzieciakiem, nie zgadnę, o co ci chodzi, jeśli będziesz stawiał duże litery. Oddaj mi już mój budzik, chcę wiedzieć, która godzina.
- Czwarta dziesięć.
- No świetnie!
Harry wygrzebał z dna sterty brudnej bielizny budzik.
- Co właściwie chciałeś osiągnąć? – zapytał, marszcząc brwi. – Dlaczego miałbym odejść z Hogwartu bez budzika?
- Bo to ostatnia rzecz, którą pan Potter posiada! Wszystkie inne zabrał panu profesor Snape.
- Nie, Snape jeszcze nie zabrał mi różdżki i peleryny.
- Zabierze je w przyszłym tygodniu.
- Co z tego. Wezmę trochę forsy od Rona, kupię sobie nowe.
Harry wyszedł z pralni, ignorując bijatykę wziął ciastko i wydostał się na korytarz.
- Błyszczące wampiry są idiotyczne! – rozległy się za nim wrzaski.
- Ale przynajmniej Meyer skończyła na czterech książkach, nie przedłużała bezsensownie do siedmiu!
Harry wzruszył ramionami i z budzikiem pod pachą, poszedł z powrotem do dormitorium, zajadając ciastko z kremem.


A tak naprawdę nic z tego się nie wydarzyło. To były halucynacje w komórce pod schodami, spowodowane niedożywieniem.


The End J

Miniaturka Draco+ Hermione

Było ciemno. Ciemno jakby ktoś nagle wziął kawałek świata o powierzchni 59 km² i schował do czarnego pomieszczenia bez okien i świateł. Nawet najstarsi z najstarszych żyjących ludzi nie widzieli jeszcze takiej głębokiej i intensywnej czerni.
Male dzieci grały na komputerach w porywające strzelanki nawet nie zauważając co się dzieje. Młodzież spoglądała na komórki, tablety czy laptopy, potem z niedowierzaniem wpatrywali się w niebo i po chwili znów w godzinę, bowiem każde urządzenie wskazywało 13:15. Większość osób nie była pewna czy wierzyć tej nieciekawej naturze, czy swoim bogom, w końcu jednak pogrążali się z powrotem w elektronicznym świecie dochodząc do wniosku, ze tej dziwnej przyrodzie cos musiało się pomieszać.
Staruszkowie jak gdyby nigdy nic oglądali "Modę na sukces" leżąc na kanapach.
Przechodząc pod blokami i domami można było dostrzec tylko niebieskawa poświatę wydobywającą się z każdego okna. Wszystko byłoby w miarę normalne- ot taka zwykła chwila w Beaut- gdyby nie to, że nagle, w środku dnia zrobiło się ciemniej niż w najciemniejszą noc.
Pewna dziewczyna wyruszyła na poszukiwania jakiegokolwiek znaku, ze ktoś będzie podziwiał piękną a zarazem przerażającą burze, która już niedługo będzie pluć piorunami, błyskawicami i deszczem próbując sprowokować budynki, by się poddały, położyły i w mroku przeżyły ostatnie chwile swego żywota.
W jednym mieszkaniu można było zobaczyć otwarte okno. Na jego widok w szatynce idącej ulicą obudziła się nadzieja.
~Może jeszcze nie jest za późno. Może ci ludzie podświadomie chcą poczuć trochę przyrody~ pomyślała. Chwile później rozległ się głośny huk. Z mieszkania dało się słyszeć glos:
-Stefan, zamknij okno! Ta burza którą puścili w Nature Tv zagłusza mi mój ukochany serial "N jak nowocześni, t jak na topie"!- po czym trzaśnięcie, cichutkie dzwonienie szyby i dźwięk przekręcanej klamki rozsypały w proch ostatni promyk nadziei u Hermiony Granger, gdyż to właśnie ona stała na ulicy. Młoda, piękna, zazwyczaj patrząca na świat przez różowe okulary dziewczyna smętnie powlokła się w kierunku lasu. Na jej brązowe włosy spadły dwie pierwsze, ciężkie krople deszczu. 

W tym samym czasie wysoki chłopak w czarnej pelerynie wyskoczył oknem wielkiego zamku i szybko udał się ku gąszczu drzew, które zdawały się szeptać słowa zachęty, by w ich objęciach ukrył się przed okrutnym zcyberyzowanym światem. Blondyn zrobił to z wielką chęcią, nie zważając na szalejąca burzę. Kiedy  dotarł do swojej ulubionej polanki zatrzymał się i stanął jak wryty z osłupieniem wpatrując się w postać tańcząca w deszczu w zwiewnej, żółtej sukience. Po chwili wpadł na genialny, w jego mniemaniu, pomysł. Tanecznym krokiem ruszył w stronę dziewczyny, która zauważyła go i działając spontanicznie zaczęła z gracją biec w jego stronę. Odczytując jej zamiary, arystokrata ustawił się odpowiednio i 3 sekundy później kobieta znajdowała się nad jego głową. Kiedy ją postawił zaczęli taniec pełen namiętności. Ona- wabiła, kusiła i hipnotyzowała go z swoimi ruchami, ciałem do którego przylepiła się jej kusa sukienka i spojrzeniem orzechowych oczu. On- oczarowywał ja swym męskim, umięśnionym ciałem, które było widać przez mokre ubrania, a także spojrzeniem stalowo-niebieskich oczu, zazwyczaj pełnych obojętności, lecz teraz płonących pożądaniem i namiętnością. W ich kącikach widoczne było również uwielbienie i zachwyt.
Kiedy skończyła się melodia płynąca w ich głowach, stali bardzo długo w bezruchu wpatrując się sobie w oczy.
W pewnej chwili dziewczyna odskoczyła z krzykiem.
- Malfoy! Co Ty robisz!? Ubrudzisz się szlamem!
- Hermiono... Ja... Nie miałem okazji Cię przeprosić... Więc... przepraszam. Jest mi cholernie przykro, że zachowywałem się jak pacan przez ostatnie sześć lat. Zmieniłem się. W siódmej klasie ani razu nie nazwałem Cię... sz... No wiesz... - to słowo nie mogło mu przejść przez gardło.- Wiem, że na to nie zasłużyłem, ale postaw się, proszę w mojej sytuacji. Chciałem przypodobać się ojcu. Byłem idiotą i ostatnim debilem, że nie zauważałem jak okrutny jestem.- kiedy mówił podchodził coraz bliżej dziewczyny.
- Malfoy, przepłakałam przez Ciebie nie jedną noc. Mimo iż często nazywałeś mnie szlamą to wcale nie bolało mniej.
- Wiem, że Cię raniłem, ale zmieniłem się. Walczyłem po właściwej stronie. Nawet nie przypuszczasz jak bardzo cierpiałem kiedy Bellatrix robiła Ci tą bliznę- wskazał na jej dłoń.
- Tylko ciekawe czemu nic nie zrobiłeś!
~ Rzuciłem się na tą dziw…ną kobietę i wytrąciłem jej z ręki różdżkę. Mój nienormalny ojciec dokończył jej robotę, a Bellatrix rzucała we mnie crutiatusami i sectusemprą na zmianę przez następne 3 godziny~ powiedział to w swoim umyśle, jednak Hermiona wychwyciła jego myśl.
- Ja... Nie wiedzialam... Ja myślałam...
- że jestem taki jak oni:  kocham Voldzia i uwielbiam sprawiać ból, wiem.
- myślałam, że dostałeś mojego patronusa.- Skończyła nie zwracając uwagi na to co powiedział.
- Jakiego patronusa? U mnie w domu każdą wiadomość najpierw odsłuchuje ojciec.
- O cholera!- wykrzyknęła przyszła nauczycielka starożytnych run i przywołała piękną panterę.
- Ostatnia wiadomość do Malfoya- powiedziała.
- Dziękuję, że pozwoliłeś mi uciec. Mam nadzieję, że nie jesteś zbyt mocno ranny. Jeśli chcesz możemy Cię stamtąd wydostać, daj tylko znak czy chcesz. Mam nadzieję, że uda nam się w końcu pogodzić. Hermiona Granger.- z paszczy świetlistego kota wydobywał się głos szatynki.
Draco Malfoy przez chwilę stał nie mogąc wykrztusić ani słowa. W jego oczach można było zobaczyć smutek, radość z tego powodu, że chcieli go uratować i szczerą nienawiść do ojca.
~ Muszę jej to w końcu powiedzieć. Mimo, że nie mam szans u tak zajebistej dziewczyny, muszę spróbować.~ Tym razem Draco nie wiedział, że Granger wychwyciła jego myśli.
- Hermiono ja Cię kocham. W tym roku bałem się do Ciebie podejść, bo byłem pewien, że po wojnie nienawidzisz mnie jeszcze bardziej. Pragnę Cię od piątej klasy...- nie dane mu było skończyć, bowiem panna Granger szepnęła:
- Ja też Cię kocham, Draco.-i zachłannie wpiła się w usta blondyna. Ten z początku zaskoczony, już po chwili objął ja w talii i pogłębił pocałunek. Chwilę później ich języki spotkały się i zaczęły pełen uczucia szalony taniec. Kiedy brakło im tchu oderwali się od siebie. Dysząc stali i patrzyli sobie głęboko w oczy.
- Hermiona...- Zaczął arystokrata.
- Ćśś, Malfoy. Powiedz mi skąd się tu wziąłeś.- poprosiła, czule przeciągając głoski w wyrazie "Malfoy”
-Jestem na pseudo wakacjach.- odpowiedział z goryczą w glosie.
- Do kiedy tu zostajesz?
- Wracamy tydzień przed początkiem roku szkolnego. Będę uczył w Hogwarcie.
- Świetnie! To tak jak ja!- ucieszyła się Hermiona.- Słuchaj… Przez ten czas możemy się lepiej poznać. Jak będziemy razem pracować zaskoczymy wszystkich, że nie skaczemy już sobie do gardeł. Co ty na to?
- Dla Ciebie wszystko, Granger.- Odparł Draco ciepłym głosem i pocałował ją namiętnie. Resztę nocy spędzili na podziwianiu burzy i szczerej rozmowie co jakiś czas przerywanej pełnymi ognia pocałunkami.

*Miesiąc pełen codziennych spotkań i wzajemnego poznawania się później*
- Witaj słońce, stęskniłem się- Powiedział blondyn czule całując piękną blondynkę. Wróć… Jak to blondynkę?! Ano po prostu, parę machnięć różdżką i nasza Miona jest śliczną blondyneczką.
- Hej, Draco. Widzieliśmy się wczoraj a już nie mogłam bez ciebie wytrzymać.- Odparła wyżej wspomniana z szerokim uśmiechem na twarzy.
- To jak, gotowa?- Spytał Malfoy.
- Jasne, chociaż chyba powinnam się bać.- Stwierdziła szczerząc się i wystawiając język.
- Osz ty…- Wysyczał w odpowiedzi, również się uśmiechając.- Gdyby nie gonił nas czas już wiłabyś się w męczarniach spowodowanych przez łaskotki i błagałabyś mnie o litość.- Odpowiedział Malfoyowskim tonem, po czym zaśmiał się w głos.
~ Jak przyjemnie jest słyszeć jego szczery śmiech~ Pomyślała Hermiona i zawtórowała arystokracie.
- Zamknij oczy, skarbie.- Poprosił Draco. Panna Granger uwielbiała niespodzianki, więc wykonała polecenie. Blondyn zawiązał jej oczy lazurową chustką idealnie pasującą do sukienki w tym samym kolorze, którą Herm miała na sobie. Do tego założyła beżowe szpilki i torebkę, bowiem chłopak powiedział, że zabiera ją na kolację.

Kiedy wszystko było gotowe, Malfoy pocałował dziewczynę i teleportował ich oboje nie przerywając pocałunku. Dopiero po chwili wypuścił ją z objęć, by mogła przyjrzeć się uliczce na której się znaleźli. Hemiona otworzyła szerzej oczy i zapytała mężczyznę skąd zna to miejsce.
-  Często przyjeżdżałem do Paryża z Blaisem, kiedy nie mieliśmy już sił przebywać w naszych domach. Zawsze zatrzymywaliśmy się w tamtym domu.- Wskazał jej przytulną kamienicę. Na to Hermiona opowiedziała jak kiedyś przyleciała do cioci, zgubiła się szukając drogi i trafiła właśnie na tamtą uliczkę. Ta urzekła ją swym pięknem, więc- wtedy jeszcze jako uczennica Hogwartu- rozłożyła sztalugi na środku ulicy i przeniosła przepiękny widok na płótno.
- Mogłabyś przywołać tutaj ten obraz?- Poprosił Draco zafascynowany tym, że dowiedział się czegoś nowego o swojej dziewczynie i równocześnie podekscytowany tym, co miało nastąpić trochę później. Hermiona zgodziła się.
- Accio la Friterie painting- Zawołała i już po chwili przed nimi, na sztalugach stało dzieło panny Granger. Kiedy Draco je zobaczył zaczął zachowywać się jak wariat. Zaczęło padać, a on złapał Herm za rękę i ustawił na środku uliczki. Potem klęknął przed nią na jednym kolanie, wyjął aksamitne pudełeczko i powiedział oficjalnym tonem, przez który przebijały się nutki zdenerwowania:
- Hermiono Jeane Granger, kocham Cię, pragnę abyś uczyniła mi ten zaszczyt i została moją żoną.
- Draconie Malfoyu jesteś świetnym chłopakiem, ale zaręczyny- niespodzianka w deszczu to już przesada. Przez Ciebie będę musiała zawstydzić wszystkie moje koleżanki kiedy będą mi odpowiadały o swoich super zaręczynach, bowiem moje są zajebiste. Tak, zostanę Hermioną Jeane Malfoy! Ko…- Nie dokończyła bowiem Draco w euforii porwał ją w ramiona i złożył na jej cudownych ustach namiętny pocałunek, który zapamięta już na zawsze. Wtedy na obrazie poczęły pojawiać się ich podobizny, dokładnie na środku skrzyżowania.

Nie minęło dużo czasu kiedy znalazł ich Lucjusz Malfoy. Brutalnie odciągnął Draco od Hermiony krzycząc:
- NIGDY WIĘCEJ NIE CHCĘ CIĘ WIDZIEĆ Z TĄ SZLAMĄ!
- Ojcze, Hermiona właśnie zgodziła się zostać moją żoną - odparł spokojnie Malfoy junior. Na te słowa Lucjusz wpadając w szał wycelował różdżką w Hermionę.
- Avada kedavra- krzyknął.

Kobieta upadła na ziemię, blondyn podbiegł do jej drobnego ciała. Nie żyła… Zwrócił wzrok na drugiego mężczyznę, stojącego obok. W jego oczach była tylko nienawiść. Podniósł się, potknął i upadł. Leżał na plecach, jego ciało pieściły strumienie deszczu delikatne niczym usta byłej gryfonki. Widział jak ojciec się nad nim pochyla, sprawdza puls, krzyczy coś i w końcu teleportuje obu do siedziby śmierciożerców. Tam magomedycy  nie mogli wymyślić co mu się stało. Mieli milion pięćset, sto dziewięćset różnych pomysłów, lecz żaden z nich nie wpadł na to, że Dracon cierpi z bólu i tęsknoty. Ledwo zyskał pewność, że Hermiona go kocha, jego własny ojciec ja zabił. ZABIŁ! Nie ruszał się. Nie miał ochoty. Nie odzywał się do nikogo. Jadł i pił tylko kiedy był sam w pokoju.


Od zabójstwa Hermiony minął rok. Podczas spotkania śmierciożerców w salonie rodziny Malfoy’ów, Draco wstał i udał się na dół. Spojrzał na ojca oczami pełnymi bólu i cierpienia, uniósł różdżkę, którą w ostatniej chwili skierował w swoją pierś.
-Avada kedavra


___________________________________________________________________


Drowned
 


poniedziałek, 1 lipca 2013

"Ukryte żądze" rozdział 1



Harry usiadł na swoim miejscu w przedziale i zapatrzył się na mijany za oknem krajobraz. Ale tylko pozornie patrzył na przepływające drzewa i domy. Tak naprawdę myślał o tym, jak ułoży się jego życie.
Ron i Hermiona. Dlaczego nie było ich teraz tutaj? Ach, no tak. Kochany Albus Dumbledore pominął go przy przyznawaniu odznaki perfekta i teraz musiał siedzieć tu sam. Bez przyjaciół. Co prawda była tu Ginny, Neville i Luna, ale to nie to samo. W dodatku, Luna czytała gazetę do góry nogami.
 - Dlaczego to robisz? – Harry nie mógł się powstrzymać.
 - Co robię? – spytała zdziwiona Luna.
 - Czytasz gazetę do góry nogami. – dziewczyna uśmiechnęła się rozmarzona i powiedziała:
 - Tutaj jest nowe zaklęcie. Uczę się go na pamięć… - po czym znów zapadła w stan nie-odzywaj-się-do-mnie-bo-czytam i zaczęła go ponownie ignorować.
 - Dlaczego mi to robisz? – spytał się, tym razem w myślach, okna. A tam naprawdę Dumbledore’a, który wpakował go w to wszystko…

***

Kiedy czerwona lokomotywa stanęła na stacji i wszyscy uczniowie z niej wysiedli, Harry podszedł do Rona i Hermiony, którzy stali zaraz obok.
 - Hej. – powiedział. – To, co. Jedziemy?
 - Harry, przykro mi – odparła Hermiona. – Ale jesteśmy perfektami. Musimy załadować pierwszoroczniaków do łódek.
 - Ej, ty tam! – wydarł się Ron. – Jesteś z pierwszej klasy, czy chcesz się utopić w tym jeziorze?
 - A co za różnica? – spytał się zdziwiony Harry.
 - No bo, jak jest z pierwszej klasy, to mu na to pozwolę. – Ron wyszczerzył zęby, a Hermiona wywróciła oczami i oboje podążyli za grupką roześmianych i hałaśliwych jedenastolatków.
Chłopak westchnął. Znów został sam… wsiadł do pierwszego lepszego powozu i pojechał. Oczywiście nie mógł nie trafić na Pomyluną Lovegood, Ginny i Neville, którzy przez całą drogę śpiewali kolędy. Chociaż był wrzesień. Harry pochylił głowę, załamany i usiłował skupić się na swojej ulubionej piosence.
Tu macie do niej link: http://www.youtube.com/watch?v=kffacxfA7G4

***

Wreszcie dojechali i chłopak mógł uwolnić się od najwyraźniej pijanego towarzystwa. Usiadł przy stole. Po jego prawej stronie klapnął Ron, po lewej Hermiona. Luna siadła przy stole Raveclawu, a Neville i Ginny niestety, naprzeciwko. Wybraniec stwierdził, że oni naprawdę musieli czymś się upić. Zachowywali się zupełnie inaczej.
Po uczcie Harry uciekł szybko do dormitorium i udawał, że śpi. Miał dość tego dnia i pijanych kolegów, a w szczególności Neville’a, który właśnie przyszedł do ich pokoju, tańcząc i śpiewając „Kankana”. Chciał odpocząć, więc walnął kolegę oszałamiaczem, przy okazji również Rona, Seamus’a i Deana, z którymi również dzielił sypialnię i zasnął.

***

Kiedy się obudził był cały w papierze toaletowym, a jego rzeczy były porozwieszane po całym dormitorium. Załamany posprzątał, uformował z papieru napis „Przepraszam, hłopaki. Głupio się zahowałem” i nie zważajac na błędy ortograficzne, wyszedł z pomieszczenia.
Pierwszą lekcją było Zielarstwo. Profesor Sprout kazała im przecinać liście. Przecinali je całą godzinę, poczym mogli uciec stamtąd. I zrobili to, choć Harry już wolałby dalej przecinać liście, niż znosić kaca Neville’a. Na szczęście przez cały dzień nie spotkał ani Luny, ani Ginny, więc był szczęśliwszy, niż gdyby je spotkał.
Potem przyszła kolej na Transmutacje. Profesor McGonagall przez dwie godziny usiłowała przekonać dwie czarnowłose Krukonki, które włazły na szafę, po tym, jak Ron wyczarował wibrator, zamiast ślimaka i darły się jak opętane. Harry’ego zaczynała już boleć głowa.
Po transmutacji były Eliksiry. Chłopak miał nadzieję, że tym razem będzie to normalna lekcja. I rzeczywiście: przez pierwszą godzinę wydawało się, że jego marzenia się spełnią, ale na drugiej Malfoy walnął Rona imperiusem, zmuszając go tym samym do wylania Hermionie na głowę zawartości swojego kociołka. A robili eliksir „żywej piękności”, więc kiedy Hermiona stała tak, mokra, wszyscy chłopcy mieli erekcję, a Draco trafił przez to do Skrzydła Szpitalnego.
Snape jak zwykle odjął Gryfonom 20 punktów. A potem dodał 40. Bo też miał erekcję.

***
-------------------------------------------------------------------------------------------------------
pierwsza notka by Wiwka ^^
mam nadzieję, że się podobała xD

Miniaturka Harry + Dumbledore

 Dobrze by było przedstawić jakoś mój styl pisania, więc:
----------------------------------------------------------------------------------------------------
 - Uwaga! Uwaga! Ekspres Warszawa-Hogwart mający odjechać o godzinie 4, spóźni się i przyjedzie dopiero za godzinę. Uwaga! Uwaga! Ekspres Warszawa-Hogwart mający odjechać o godzinie 4, spóźni się i przyjedzie dopiero za godzinę.Uwaga! Uwaga! Ekspres Warszawa-Hogwart mający odjechać o godzinie 4, spóźni się i przyjedzie dopiero za godzinę... - Harry westchnął. Nie tak wyobrażał sobie rozpoczęcie szóstego roku w Szkole Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie. Co mu kazało jechać do Polski na wakacje?! Przecież tam wszystkie pociągi się spóźniają.
 - Harry? - usłyszał głos Dumbledore'a.
 - Panie profesorze - odparł, wstając. - Powiadomiłem Pana sową, że...
 - Ależ tak, dostałem list...
 - To gdzie jest Hedwiga? - mężczyzna zrobił zdziwioną minę.
 - Dalej jej nie ma? Co prawda, miała jeszcze jeden list i nie chciała go oddać, ale... - Harry plasnął się otwartą dłonią w czoło.
 - No tak!
 - Co: no tak?
 - Wysłałem za jednym razem jeszcze list do Syriusza.
 - Ach, rozumiem...
***
 - Czy... - ćśśś... Dumbledore przyłożył palec do ust Harry'ego.
 - Nic nie mów...
 ***
Dlaczego Harry płakał na pogrzebie Dumbledore?
-----------------------------------------------------------------------------------------------------
To jest tylko próbka mojego pisma :P
Myślę, że to potem jeszcze rozwinę, ale tak żeby było xd